Podczas spacerów po naszym mieście wraz z Mężem zwracamy uwagę na zieleńce, czyli kąski zieleni przed kamienicami lub wzdłuż chodników.
Czasem zdeptane przez przechodniów szukających drogi na skróty, niekiedy rozjechane kołami samochodów, tworzących tym samym prowizoryczne miejsca parkingowe, a zdarza się, że i z wysuszoną na siano przystrzyżoną trawą. Są też zadbane, z licznymi nasadzeniami. Niektóre zaś przypominają babciny ogródek w całej swej różnorodności i naturalnej żywiołowiości. Takie lubimy najbardziej.
Na ulicy zwanej przez nas Nowojorską ze względu na charakterystyczną dla tego zaoceanicznego miasta zabudową, w zeszłym roku przyuważyliśmy trochę dziki, trochę nieuporządkowany zieleniec z rozlicznymi gatunkami tradycyjnie ogródkowych kwiatów. Dominowała nad nim wysoka, powykrzywiana i żółta dziewanna. Czasami specjalnie tamtędy chodziliśmy, żeby na tego oryginalnego giganta popatrzeć.
W tym roku na Nowojorskiej dziewanna się nie pojawiła, znaleźliśmy ją za to w wielu innych lokalizacjach naszego miasta. Zarówno w ogródkach, jak i na skwerkach, czy miejskich łąkach. Zastanawiamy się, jak mogliśmy tej, jak się okazuje, dość popularnej rośliny, w poprzednich latach nie zauważać.
I tu przyszła następująca refleksja. Przyroda pomaleńku, krok po kroku uczy nas patrzeć na siebie. Ostatnio odkryliśmy wiele gatunków ptaków, które wraz z nami zamieszkują śródmieście naszego miasta. Wcześniej zapewne także tu były, ale myśmy ich nie dostrzegali. To samo można by ponadto napisać o kwiatach, drzewach, czy owadach.
Nie od razu przyroda opowiada nam wszystko o sobie, a ma o czym. Jest bardzo bogata, również ta miejska. Nasze zmysły coraz bardziej się otwierają na to, co jest wprawdzie tak blisko nas, lecz niejednokrotnie pozostaje nieodkryte, niepoznane, nienazwane.
Już jesteśmy ciekawi, co też w przyszłości wytropimy, czego teraz jeszcze nie widzimy.
*
Tekst z cyklu Spotkania z przyrodą