publikacja 25.03.2025 12:03
To z pewnością jedna z pierwszych rzeczy, którą uświadamiają sobie osoby zaczynające swoją przygodę z filatelistycznym hobby.
Bo przecież przez dekady było tak, że najpierw należało zapisać się do klubu: opłacać składki, brać udział w zebraniach, złożyć wniosek o legitymację członkowską. Następnie przygotowywać eksponaty (wielkie plansze z naklejonymi na nie znaczkami i kopertami), i uczestniczyć w okolicznościowych - lokalnych, ogólnopolskich, a nawet międzynarodowych - wystawach. No i piąć, piąć się w hierarchii swojego koła, a potem całego związku. Bo przecież bez związku, struktur, działaczy nie ma nic.
Tymczasem młode pokolenie widzi to wszystko zupełnie inaczej. Czasy mamy takie, że więcej go w internecie, niż w realnym świecie. Więc ich znaczki też częściej zobaczymy on-line, niż w antyramach klubowej świetlicy, do której i tak raczej nie zaglądają.
Tam króluje bowiem najczęściej tematyka sakralna, powstańcza, plebiscytowa. Tymczasem młodsi, jak np. znany australijski bloger i youtuber, Punk Philatelist, widzą znaczki pocztowe przede wszystkim jako część popkultury. I bardzo często właśnie popkulturowa tematyka interesuje ich najbardziej.
Znaczki z bohaterami „Star Treka”, „Gwiezdnych Wojen”, idolami znanymi z estrady i wielkiego ekranu – to jest to, co (młodsze) tygrysy lubią najbardziej. Ba! Często nawet nie trzymają ich w klaserach, tylko tworzą z nich swego rodzaju kolaże (tzw. stamp art.). Ale o tym gatunku (sztuki współczesnej?) pojawi się za czas jakiś osobny tekst w naszym portalowym cyklu Spotkania z filatelistyką. Tymczasem wróćmy do kwestii pokoleń.
Dla nobliwych filatelistów, mających wszystko równo poukładane i skatalogowane, stwierdzenie takie jak poniższe byłoby nie do przyjęcia. Tymczasem Matthew Healey w opublikowanym na łamach magazynu „StampEd” tekście „Beatles Mania” stwierdza:
Jak to u typowego przedstawiciela pokolenia X, moje kolekcjonowanie często jest przypadkowe, a jego celem przede wszystkim jest frajda, nie zaś jakaś rygorystyczna metodologia...
W takim przypadku zbiory wcale nie muszą być uporządkowane (wg. roku, kraju, tematu). Po prostu, w klaserach, obok siebie widnieją znaczki fajne, śmieszne, kolorowe, czadowe, dziwne, kojarzące się z czymś itd. Itp.
Niczym w starym dobrym MTV, gdzie jeden klip nie miał nic wspólnego z drugim. Ba! Nawet w jednym i tym samym teledysku poszczególne kadry często nie łączyły się ze sobą, a jednak od tego miszmaszu, rozgardiaszu człowiek godzinami nie mógł się oderwać.
I tak też często jest dziś ze znaczkami gromadzonymi przez młodszych. Bo jak zapanować nad ich ilością, różnorodnością? W pewnym momencie, przywołując Umberto Eco, dochodzimy do wniosku, że szaleństwo katalogowania w niczym nam nie pomoże. Że wszystko się miesza, nawarstwia, remiksuje. Niczym na powyższej ilustracji, na której, jeśli już, powinni być przecież Beatlesi, a nie Elvis, Marylin Monroe, Bogart i James Dean.
A jednak są. Na znaczku z kraju, który nie jest krajem.
Na znaczku, który dla filatelistów seniorów, nie jest nawet znaczkiem (to kopciuszek).
Tymczasem proszę mi pokazać zbieracza z pokolenia X, który nie chciałby mieć czegoś takiego w swojej kolekcji.
*
Tekst z cyklu Spotkania z filatelistyką
Spotkania z filatelistyką: Różnica pokoleń