Zaległa przerażająca cisza, potem wybuchła euforia – mówią pasażerowie lotu LO 016. – To był wyczyn człowieka i prezent Opatrzności – dodają. Cała Polska wstrzymała oddech, kiedy boeing 767 dotykał ziemi na warszawskim Okęciu.
Jedni płakali, inni modlili się. Wielu życie przeleciało przed oczyma. Na twarzach jednak niezwykłe skupienie, żadnych oznak paniki. – Ludzie byli spokojni, poważni, godni – mówi Andrzej Pinno, jeden z pasażerów słynnego LO 016. – W samolocie panował jakiś dziwny pokój, atmosfera wyciszenia – dorzuca pani Ewa (prosi o niepodawanie nazwiska). Ściska mocno różaniec. Pan Andrzej: – Nerwowo zrobiło się tylko w jednym momencie, kiedy stewardesy zaczęły dość gwałtownie zrywać zasłony oddzielające klasy w samolocie. Nie patrzyły czy się zniszczą, szybko. Pomyślałem wtedy – o cholera, nie jest wesoło. I przypomniałem sobie Smoleńsk… – Pierwsza myśl, jaka mnie dopadła to: „O Boże, przecież lecę z synami!” – mówi Tomasz Plebaniak. Konrad lat 14 i Paweł 11, wracali z tatą z weekendu w Nowym Jorku. – Żaden nie panikował – dodaje Tomasz. – Miałem świadomość, że awaryjne lądowanie niesie ryzyko śmierci – mówi o. Piotr Chyła, redemptorysta – dlatego udzieliłem wszystkim rozgrzeszenia. – O niczym nie wiedzieliśmy i całe szczęście – dodaje pan Tomasz – bo gdyby tak ksiądz wstał i zaczął na głos nas rozgrzeszać, to byśmy nie dali rady…
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |