Ledwie zostali zaprzysiężeni po marcowych wyborach, a kenijscy posłowie zażądali podwyżek uposażeń i diet. W Kenii mogą się zmieniać ustroje, rządzące partie i prezydenci, ale jedno pozostaje niezmienne - pazerność i lenistwo miejscowych posłów.
Kilkuset demonstrantów protestowało w tym tygodniu przez kenijskim parlamentem w Nairobi przeciwko planom wybranych wiosną posłów, którzy jeszcze przed pierwszym posiedzeniem zażądali 100-procentowych podwyżek diet. A raczej cofnięcia podjętej na początku roku decyzji o ich zmniejszeniu o połowę.
Tamtą decyzję podjęli jednak ustępujący ministrowie i posłowie, którzy przed nowymi wyborami chcieli się przypodobać rodakom, zdobyć ich głosy i znaleźć się w parlamencie na nową 5-letnią kadencję. Zanim zresztą postanowili w końcu obniżyć swoje uposażenia, posłowie, tuż przed końcem urzędowania, próbowali w styczniu przyznać sobie jeszcze gigantyczne podwyżki i premie. Wycofali się z tego pomysłu, gdy na wieść o tym w Nairobi wybuchły uliczne zamieszki.
Wybory odbyły się w marcu i nowi posłowie uznali, że nie ma najmniejszego powodu, by zarabiali mniej niż ich poprzednicy. Podwyżki diet to na razie jedyna sprawa, jaką posłowie się zajęli od wyborów. Wykazali za to w tej sprawie wyjątkową zgodność i determinację.
Zagrozili, że jeśli nie dostaną podwyżek, rozwiążą parlamentarną komisję ds. uposażeń. Szefowa komisji Sarah Serem na darmo przekonywała, że przeżywającej kłopoty kenijskiej gospodarki nie stać na podwyżki i że nieprzyzwoite jest żądać zarobków w wysokości ponad 125 tys. dolarów rocznie za to, że jest się reprezentantem wyborców, z których większość nie zarabia rocznie nawet tysiąca dolarów.
Posłowie się nie ugięli. Tłumaczyli, że muszą zarabiać więcej, bo drożeje benzyna, mieszkania, czesne w stołecznych szkołach, coraz więcej każą sobie też płacić lekarze. A posłowie z prowincji muszą przecież pokupować lub wynająć w stolicy odpowiednie domy i mieszkania, a także samochody. Od lat kenijscy posłowie gustują zaś w mercedesach i samochodach terenowych. Wybrany wiosną gubernator jednej z prowincji straszył nawet, że jeśli poselskie diety nie wystarczą im do zaspokojenia potrzeb, zaczną się korumpować i kraść.
W żadnym kraju Afryki i w większości państw świata posłowie nie mają się tak dobrze, jak w Kenii. Przysługują im miesięczne diety sięgające po styczniowych obniżkach ok. 5-6 tys. dolarów, ulgi przy zakupie nieruchomości, tanie kredyty na kupno zwalnianych od cła samochodów, zwrot kosztów za benzynę, darmowa opieka lekarska nie tylko dla nich, ale także ich żon (dwóch - jeśli je mają) i do ośmiorga dzieci.
Kenijscy posłowie od lat cieszą się też opinią najleniwszych na świecie. Poza pilnowaniem wysokości swoich diet, nie zajmują się prawie niczym innym. Już dawno temu postanowili, że ich roboczy tydzień trwa od wtorkowego popołudnia do południa w czwartek. A i tak rzadko kiedy udaje się zebrać w parlamencie wystarczającą liczbę posłów, by uchwalić jakąś ustawę. W rezultacie wydajność kenijskich posłów okazuje się czterokrotnie niższa niż choćby ich kolegów z sąsiedniej i znacznie uboższej Tanzanii.
Na wieść, że mimo obietnic poprawy i potępiania starych, złych zwyczajów, nowi posłowie nie zamierzają się zmieniać i na początek żądają podwyżki uposażeń, kenijskie organizacje praw człowieka wyprowadziły swoich zwolenników na ulice Nairobi. Demonstranci spędzili pod bramę parlamentu prosięta i świnie z wymalowanymi na czerwono napisami "złodzieje" i "posłowie".
"Staliśmy długie godziny w kolejkach, by wziąć udział w wyborach i wyłonić takie władze, które zmienią w Kenii wszystko co złe - tłumaczył dziennikarzom jeden z organizatorów protestu Boniface Mwangi. - A okazuje się, żeśmy wybrali takich samych, albo i gorszych. Nie mają wstydu. Nie zaczęli jeszcze pracować, a już żądają więcej pieniędzy." "Nie odpowiadają zarobki? No to wynocha!" - głosił napis na jednym z plakatów.
Wezwana na pomoc policja rozpędziła demonstrantów granatami z gazem łzawiącym i armatkami wodnymi. Kilkunastu aresztowała. "Jeszcze tu wrócimy" - odgrażał się Boniface Mwangi.