Brazylia na mundialu zanotowała sportową klapę, ale odniosła „sukces wizerunkowy”. Nawet fawele udało się „sprzedać” światu jako całkiem niegroźne skupiska ludzkie, co jest już prawdziwym majstersztykiem brazylijskich władz.
Beckham w faweli
Thais Morales Rojas, młoda architekt pracująca dla sekretariatu miasta, opowiadając mi o pracach nad „reurbanizacją fawel”, podsuwa trop. Przez pacyfikowane fawele, obok nich, a także w ich okolicy przechodzić będzie albo gigantyczny korytarz transportowy, który ma pomóc rozładować korki w 7-milionowym Rio, albo będzie rewitalizowana dzielnica, która po igrzyskach może zmienić się w modną strefę bohemy, zawsze spragnionej pięknych widoków. A wszystko to w miejscach, gdzie za chwilę wraz z inwestycjami miejskimi pojawią się agencje handlu nieruchomościami, które rozpoczną handel ziemią... – Nawet David Beckham kupił dom za milion reali w faweli! – mówi Thais. – Wiesz, jak to brzmi? Wiesz, jak tam się żyje? Ale już dziś są fawele z pełną infrastrukturą miejską, które dzięki wielkimi domom budowanym przez bogatych ludzi stają się innymi miejscami, bo musisz mieć świadomość, że fawele powstają na najlepszych terenach widokowych w Rio de Janeiro.
No właśnie, paradoks. Rio de Janeiro jest jednym z najpiękniej położonych miast na ziemi. Równocześnie jednym z najbardziej zapuszczonych i ze zdumiewającą architekturą. Tam, gdzie z wody wyrastają monumentalne, bazaltowe wzgórza, tam są fawele. Widoki zapierają dech w piersiach, ale... niebezpiecznie tam żyć. I nawet nie chodzi o szokująco wysoki poziom przestępczości, ale o walkę z naturą, bo fawele powstały w miejscach, gdzie budować nie wolno. Monolity skalne są przykryte niewielką warstwą ziemi. A ulewy w Brazylii to wielokrotność jakiejkolwiek ulewy w Polsce. Jeśli pada, to pada na dobre. Jeśli pada długo, ziemia zsuwa się z czap wzgórza, a zsuwając się, zabiera niewielkie chatki – zlepione razem niczym domki z klocków Lego – i zabija każdego roku od kilkudziesięciu do ponad 100 osób. Ale i tak innej opcji na tanie mieszkanie nie ma, więc kolejni śmiałkowie wracają...
Walka o życie
Thais opowiada mi o tym, jak miasto próbuje zatrzymać nieustanny rozwój fawelowisk. Jednym z pomysłów jest ich cywilizowanie albo urbanizacja. Robi się chodniki, oświetla ulice, stawia place zabaw, boiska, zapewnia się odpływ wody po ulewach, ba, nawet sadzi się drzewa, bo wprawdzie w Brazylii są ich biliony, ale w fawelach drzew nie uświadczysz. Są to sprawy tak podstawowe, że aż trudno uwierzyć, że w Complexo Alemão, mającym tyle mieszkańców co na przykład Olsztyn, dopiero teraz pojawią się takie rzeczy. Ale ta grupa fawel znajdzie się blisko aren olimpijskich, więc nie można pokazać kompletnej degrengolady w miejscach, które zaraz zobaczy cały świat.
W Rio jest mnóstwo fawel, które ze względu na mundial i igrzyska doświadczają różnych inwestycji, rewitalizacji, przeróbek i czego tam jeszcze. Każda moneta ma jednak dwie strony: tą drugą jest utrata dachu nad głową wielu dotychczasowych mieszkańców fawel. Oczywiście mogą korzystać z programu Minha Casa, Minha Vida (Mój Dom, Moje Życie), ale jak wyjaśnia Thais, bloki budowane w ramach tego programu są tak daleko od miejsc, gdzie toczy się życie miasta, że na sam dojazd do pracy traciliby 2–3 godziny, i nie mówiąc o fortunie na opłaty za czynsz i dojazdy, a przecież zarabiają śmieszne pieniądze. Krótko mówiąc, ceny mieszkań są warszawskie, a zarobki niewykwalifikowanych pracowników na poziomie polskiego zasiłku dla bezrobotnych. Rząd więc stawia bloki, ludzie nie palą się do ich zamieszkiwania, więc fawele nie tylko nie pustoszeją, ale jak twierdzi moja rozmówczyni, ciągle dochodzą nowe domki.