Jesteśmy winni swojemu ludowi pracę nad pojmowaniem i rozumieniem tego, co się z nami i wokół nas dzisiaj dzieje.
Jakiś czas temu Piotr Legutko pisał o książce Artura Dmochowskiego pt. „Kościół »Wyborczej«. Największa operacja resortowych dzieci” („Słowa i Myśli” 2014). Dmochowski przejrzał 7 tys. numerów „Gazety Wyborczej”, wydanych od 1989 roku. „Przyznaje, że był zaskoczony rezultatami. – Trudno było znaleźć wydanie bez przynajmniej jednego ataku na Kościół!”. Legutko: „»Gazeta Wyborcza« ma za sobą 25 lat niestrudzonej obrony Kościoła przez atak. Służyły jej m.in. promocja apostazji, wojna z religią w szkołach, walka o in vitro, ciepły klimat wokół aborcji i eutanazji, sympatia dla homoseksualizmu…”.
I ja w tej właśnie sprawie: owej niestrudzonej „obrony” Kościoła przez GW, w ostatnim czasie na odcinku – by tak rzec – edukacyjnym. Po co? Żeby pomóc pojąć – sobie i innym.
Co jakiś czas wracam do kwestii tej i podobnych. Z głębokiego niepokoju sumienia. W brewiarzu co 4 tygodnie odmawiam przesmutną pieśń proroka Jeremiasza, która nosi tytuł „Skarga udręczonego ludu”, a w niej przejmujący werset, od którego treści nie umiem (i nie chcę) się uwolnić. Oto prorok, opisując „klęskę przeogromną” swego narodu (Jr 14,17), podaje jeden z jej najgłębszych i najstraszniejszych symptomów: „Nawet prorok i kapłan niczego nie pojmując, błąkają się po kraju” (14,18b). W tłumaczeniu Biblii Tysiąclecia: „Błądzą po kraju, nic nie rozumiejąc”. Tę właśnie sytuację nazywa Jeremiasz przerażającą „klęską bez nadziei uleczenia” (14,19).
Do tego nie wolno mi (nam) dopuścić, to jestem (jesteśmy) winni swojemu ludowi: pracę nad pojmowaniem i rozumieniem tego, co się z nami i wokół nas dzisiaj dzieje.
• • •
Więc kilka przykładów edukacyjnej, instruktażowej wręcz pracy GW, a z mojej strony próba czytania ze zrozumieniem.
Wyjątkową rolę pełni tu sfera seksualności i erotyki. Co nie dziwi, bo to sfera wyjątkowo „miękka” w każdym z nas, nierozerwalnie związana z najbardziej Boską z tajemnic człowieczeństwa: z życiem. Można by tu podać setki ilustrujących cytatów z GW, ale niech wystarczy jeden, instruktażowy w esencji, pokazujący kierunek pracy nad czytelnikiem, autorstwa Jakuba Żulczyka: „Ja uwielbiam pornografię i oglądam jej bardzo dużo. I nie lubię (…) terminu »wyuzdana seksualność«, bo ma dla mnie jakiś kościelny wydźwięk [to kluczowy punkt tezy! – J.Sz]. Wszystko, co można zrobić w łóżku i co nie jest wbrew woli wszystkich zainteresowanych, jest O.K.” („Wysokie Obcasy”, 29.11.2008).
• • •
Edukacja proaborcyjna nie dziwi, ale ostatnio znaczne wzmożenie nastąpiło na odcinku edukacji proeutanazyjnej. Często wielkim nazwiskiem, dobrym piórem, z pasją i z nieprzejednaną wrogością wobec nauki Kościoła. Reżyser Krzysztof Krauze: „Mam dość tyranii państwa i Kościoła. Chcę być sobą. Bycie sobą to również prawo do niebycia. (…) Agonia w torturach z nagrodą w zaświatach? Pozostawiam ten radosny przywilej biskupom. (…) Cierpienie jest bezcelowe, okalecza, odbiera rozum. Nawet na Krzyżu. Nikt mnie nie namówi, żeby w tym smutnym kraju, jakim jest Polska, dorzucać do puli swoje cierpienie. (…) Żyjemy w podejrzanej symbiozie Episkopatu i Narodowego Funduszu Zdrowia. (…) Wojewódzkie i powiatowe konkordaty kwitną. (…) Jestem zwolennikiem swego własnego samobójstwa. Wstyd mi będzie? Przed kim? Mój Bóg, z którym rozmawiałem rano, powiedział mi: rób, co chcesz, tylko nie dręcz innych” (M. Redzisz, „Umieraj, jak chcesz”, „Duży Format”, 5.06.2014).
• • •
Edukacja teologiczna. Tu do służby zaciągane są tęgie głowy, najtęższe – z proroków błąkających się po kraju.
Spektakularny ostatnio dla mnie przypadek to tekst ks. Tomasza Halika, z jego wystąpienia podczas uroczystości wręczenia mu Nagrody Templetona 14 maja 2014 r. w Londynie. Tekst ilustrowany piękną całostronicową reprodukcją „Wieży Babel” Pietera Breughla, pod wieloznacznym tytułem „Bóg uratuje Europę?” (kto uratuje Europę, świat i każdego z nas, jeśli nie Bóg?), z jednoznacznym podtytułem „Chrześcijaństwo nie potrzebuje być sztandarem powiewającym nad Europą” i z żenującą tezą główną: „Problem religii i ateizmu nie tkwi ani w religii, ani w ateizmie. Tkwi w ludziach, którzy uważają, że by szerzyć swoje przekonania, muszą obrażać innych” (24–25.05.2014). Wykład (księdza) – doskonale napisany, błyskotliwy i erudycyjny, głęboki duchowo – tak właśnie jak w tezie głównej problematyzuje „kwestię Boga dzisiaj”: pozwala wybierać ateizm i dobrze się z tym czuć (jeśli się nie obraża innych). Halik cały wywód buduje symetrycznie: wiara i niewiara mają odpowiadające sobie wypukłości i wklęsłości. Cały tekst nadaje się do druku na łamach, przy cmoknięciach redaktorów i przeciętnie agnostycznego czytelnika GW: poprawia samopoczucie laickiej lewicy (nasz wybór jest tak samo dobry, „symetrycznie” – zdaniem światłego księdza – jak kościelnej prawicy; a i lepszy, bo nie talibowy; Dawkinsa drukujemy przecież tylko po to, by talibom przyłożyć). I zdecydowanie obrażamy mniej albo i wcale… Jeśli tu chodzi o jakiekolwiek nawrócenie, to nie na wiarę w Boga i Bogu, ale na wiarę w integrację europejską ( = „jedyna ochrona narodów europejskich”, to cytat z Halika; „Bóg uratuje Europę?”…) lub na „głębokie myślenie” o wierze/niewierze.
Wolę nie stawiać pytań, które chciałbym tu zadać.
• • •
Dzień po kanonizacji Jana Pawła II (28.04.2014) Jarosław Mikołajewski pisał: „Nie licząc wierszy – gatunku oryginalnego z definicji – nie powiedział mi niczego nowego. Na długo przed jego słowami wiedziałem, że Żydzi są starszymi braćmi, a Galileusz jest niewinny. (…) Stał się świętym – przestał być człowiekiem. A przecież był nim, mianując biskupów, którzy prowadzą dziś do zdziczenia miłosierdzia, wpisując ludzi z problemami w cywilizację »śmierci«. Z dziedzictwem tym wciąż żyjemy, choć dziś jest to już dziedzictwo świętego”. Tuż obok Jacek Żakowski podobnie: „Coraz grubsza warstwa lukru”. Tymczasem „spora część (jego spuścizny) jest deprymująca” („deprymować” = wprawiać w stan depresji, zniechęcenia; przygnębiać, przygniatać, zniechęcać).
Miesiąc później (24–25.05.2014) Ignacy Karpowicz w wywiadzie pod zgrabnym tytułem „Jezus jako paralizator” (rozmówczyni: Dorota Wodecka) mówi tak: „Kościół polski jako instytucja jest wrogiem prawdy, dobra i człowieka. W Kościele szwedzkim jedna trzecia osób płacących składki to ateiści. Ale tam ocalono Jezusa, który nie oceniał i przebaczał, więc Kościół stał się miejscem dialogu i spotkania. (…) tępe katolickie widzenie natury – dostaliśmy ziemię do rozpierdolenia, więc zabijajmy i żryjmy”.
À propos wulgaryzmów: Mikołajewski o podsłuchanych u „Sowy i Przyjaciół”, Sienkiewiczu, Belce et consortes pisze rzecz niesłychaną. To już edukacja najwyższego lotu. Czytam: „Uczestnicy nagranych rozmów są pewnie przyzwoitymi ludźmi i każdy może czymś imponować. Jeden – elegancją. Drugi – ekonomiczną kompetencją. Inny – stanowczością i polityczną zręcznością. Determinacją w walce z ksenofobią, której wpadka o »murzyńskości« wcale nie przekreśla (…) Jeżeli nagle porzucają wychowanie i wiedzę, zaczynają rzucać »k…wami« i »ch…jami«, stosują do oceny innych metr członka, to przez jedną rzecz, której nam społecznie brakuje: niezależność charakteru” [!!! – J.Sz.]. I podkreśla: „Niezależność to wartość, której nie doceniamy, tymczasem jest ona wartością bardziej pożyteczną i cenną od niejednej idei” (28–29.06.2014).
No cóż.
• • •
O co chodzi? W tej „edukacji”, coraz bardziej zawziętej, i w wielu innych podobnych zjawiskach i procesach wczoraj i dziś? Chodzi o winnicę, myślę. Żeby ją zagarnąć. Historia jest taka:
„Pewien człowiek założył winnicę. Otoczył ją murem, wykopał tłocznię i zbudował wieżę. W końcu oddał ją w dzierżawę rolnikom i wyjechał. W odpowiedniej porze posłał do rolników sługę, by odebrał od nich część należną z plonów winnicy. Ci chwycili go, obili i odesłali z niczym. Wtedy posłał do nich drugiego sługę; lecz i tego zranili w głowę i znieważyli. Posłał jeszcze jednego, tego zabili. I posłał wielu innych, z których jednych obili, drugich pozabijali. Miał jeszcze jednego, ukochanego syna. Posłał go jako ostatniego do nich, bo sobie mówił: »Uszanują mojego syna«. Lecz owi rolnicy mówili nawzajem do siebie: »To dziedzic. Chodźcie, zabijmy go, a dziedzictwo będzie nasze«. I chwyciwszy, zabili go i wyrzucili z winnicy” (Mk 12,1-8).
Benedykt XVI, prorok i kapłan, o którym na pewno nie da się powiedzieć, że błąka się po kraju (Europie, świecie), niczego nie rozumiejąc, tak ją interpretuje: „Otwórzmy (…) oczy i zapytajmy: czy to (…) w rzeczywistości nie jest opowiadanie o naszej teraźniejszości? Czy nie taka właśnie jest logika (…) naszych czasów? Ogłośmy, że Bóg umarł, a wtedy my sami staniemy się bogiem! Przestajemy wreszcie być własnością Drugiego, jesteśmy właścicielami siebie samych i świata. Możemy wreszcie robić to, co się nam podoba. Pozbywamy się Boga; nie ma nad nami żadnej normy, my sami jesteśmy dla siebie miarą. »Winnica« należy do nas. Zaczynamy już dostrzegać, co wtedy dzieje się z człowiekiem i ze światem…”.
W każdym razie: kiedy tamci, jerozolimscy słuchacze Jezusa zrozumieli, że „o nich mówi” (Mt 21,45), że „przeciwko nim skierował tę przypowieść” (Łk 20,19), wówczas „chcieli koniecznie dostać Go w swoje ręce” (Łk 20,19).
Przecież Jezus nie może paraliżować naszej wolności. Winnica musi być nasza.
• • •
Czy jest wyjście? Jest: nie ranić, nie znieważać, nie zabijać sług Tego, który „założył winnicę”. I – przede wszystkim – uszanować Syna, Dziedzica. Winnica nie jest nasza, nie my stawialiśmy w niej mury, tłocznie i wieże.
A dziedzicami jesteśmy jako dzieci Boga, a nie jako zadający cierpienie agresorzy. To, co największe w życiu, jest darem, a nie łupem. To się otrzymuje, tego się nie wyszarpuje. Genialnie wyjaśnił to Rzymianom (8,17a) Paweł: „Jeżeli (...) jesteśmy dziećmi [Bożymi], to i dziedzicami: dziedzicami Boga, a współdziedzicami Chrystusa”.