Żeglujący „Diament”

„Czarny Diament”, najdzielniejszy z polskich jachtów, cumuje w puckim porcie. Jego kapitan – mimo wieku – nieustannie szlifuje formę i… zbiera odznaczenia.

Jerzy Radomski, rocznik 1939, mówi o sobie krótko: zawód wyuczony – elektryk, zawód wykonywany – wagabunda. O swoich przygodach może za to opowiadać godzinami. Nic dziwnego, niezwykle trudno nawet w kilka godzin streścić rejs dookoła świata, który trwał przez 32 lata. Uzbierało się 240 tys. mil morskich – to tak, jakby jedenaście razy opłynął kulę ziemską. Wszystko na pokładzie jednego jachtu – „Czarnego Diamentu”. Sukcesy Radomskiego zostały zauważone. Na koncie ma już m.in. podróżniczego Kolosa i Srebrny Sekstant, w tym roku prezydent Andrzej Duda udekorował go Złotym Krzyżem Zasługi, a koledzy żeglarze – Nagrodą Chwały Mórz.

„Czarny” z kopalni

– Pochodzę z Wołynia, a wychowałem się w Działdowie, lecz od dziecka myślałem o morzu i żeglowaniu. Nawet w tajemnicy przed rodzicami wybrałem się do Gdyni, żeby zobaczyć morze, i marzyłem, by popłynąć w siną dal. Zacząłem na Mazurach od pierwszego kursu żeglarskiego, a w 1962 r. po raz pierwszy wypłynąłem na Bałtyk – wspomina Jerzy Radomski. Droga do budowy jachtu, którym opłynął świat, prowadziła przez Jastrzębie-Zdrój. To tam, w nieistniejącej już kopalni Moszczenica, Radomski pracował w dziale elektrycznym. Wraz z rozwojem jastrzębskiego górnictwa prężnie rozwijały się górnicze kluby żeglarskie. Po pierwszym rejsie na Wyspy Kanaryjskie narodził się pomysł rejsu dookoła świata. – Mieliśmy poparcie m.in. Władysława Chlebika, dyrektora kopalni, który udostępnił nam halę do budowy. Myślałem wtedy, że sama budowa jachtu potrwa rok, dwa lub trzy najwyżej, a trwała w sumie prawie sześć lat. Chodziło nam jednak o to, żeby powstał mocny, dzielny jacht pełnomorski – mówi kapitan.

Niemal szesnastometrowy „Czarny Diament” trudno nazwać cudem nowoczesnej techniki morskiej, ale to twardy zawodnik – przeszedł bez większych uszkodzeń przez cyklony i huragany. Dziś cumuje w Pucku, gdzie kapitanowi i jachtowi udzielono gościny. W swój pierwszy rejs pod biało-czerwoną banderą wypłynął ze Świnoujścia w 1978 r. Planowano wtedy czteroletnią podróż, historia jednak potoczyła się inaczej.

32 lata

– Płynęliśmy właśnie przez środek Pacyfiku, gdy przez radio usłyszałem, że w Polsce wprowadzono stan wojenny. Niepewność była ogromna, początkowo chciałem wracać do domu. Stwierdziłem jednak, że nie chcę rzucać podróży, w końcu opłynięcie świata było moim największym marzeniem. Porozmawiałem z żoną, która powiedziała: „Lepiej płyń, jeszcze nie wiadomo, co będzie się działo w kraju”. Po czterech latach opłynąłem świat, wróciłem na chwilę do Polski i po sporych trudnościach z odzyskaniem paszportu znów wyruszyłem w morze – wspomina Radomski.

Jacht z Jastrzębia-Zdroju trafiał w najdalsze zakątki globu, w sumie zawinął do 554 portów w 88 krajach świata. Najdłuższy rejs w historii polskiej żeglugi nie miał sponsorów, więc kapitan jachtu nie miał wyjścia – musiał handlować, pracować, przyjmować załogantów. W sumie przez pokład przewinęło się 1309 osób, a Radomski na liście dziesiątek doświadczeń zawodowych zapisał posadę budowniczego tunelu w Australii, dekarza w Stanach Zjednoczonych czy sprzedawcy muszli w Afryce. Ale innego sposobu nie było, tym bardziej że w Polsce pozostała rodzina, czyli żona z trojgiem dzieci, którym kapitan przesyłał pieniądze i paczki. Potem także oni dołączyli do załogi.

Bosman i Burgas

– Kiedy płyniesz dookoła świata przez tyle lat, to wszystko może się zdarzyć. Kilka razy zastanawiałem się w czasie sztormu, czy to już koniec. Pewnego razu płynąłem z Cape Town w RPA, kończyła się skala Beauforta i walczyłem z falami, żeby przeżyć. Moja australijska załogantka nie potrafiła sterować dziobem do fali, wytrzymałem więc za sterem prawie 70 godzin. W pobliżu nas poszedł na dno statek z całą załogą i nikt nie był im w stanie pomóc. Innym razem wpakowałem się w cyklon na wysokości Madagaskaru, nie potrafiłem nawet ustalić pozycji – to przecież działo się, zanim wymyślono GPS – opowiada żeglarz. Wszystko jak w najlepszych książkach podróżniczych i przygodowych, musiały więc być także problemy z piratami: – Byliśmy uwięzieni u wybrzeży Afryki na rafie, ze złamanym masztem i zalanym silnikiem, kiedy próbowali na nas napaść. Z rafy zeszliśmy szczęśliwie dzięki wykuciu podwodnego kanału. Nigdy o czymś takim wcześniej nie słyszałem. Innym razem udało się odstraszyć piratów dzięki podwodnej kuszy, z której postrzeliłem jednego z napastników. Ostrzegł mnie mój pies.

Burgas i Bosman to najwierniejsi członkowie załogi. Psom, które na pokładzie „Diamentu” pływały 13 i 19 lat, kapitan poświęcił jedną ze swoich książek, które napisał po powrocie z 32-letniego rejsu w 2010 r.

Stary jak nowy?

Historia „Czarnego” na razie zacumowała w porcie. Po latach eksploatacji jacht wymaga remontu – tym zajmie się Fundacja „Czarny Diament” im. kpt. Jerzego Radomskiego. – Rozmawiamy ze sponsorem strategicznym, w najbliższym czasie planujemy też akcję crowdfundingową – mówi Piotr Piekarski, prezes Fundacji. – To nie jest wyłącznie kwestia remontu, planujemy też cyfryzację spuścizny kapitana Radomskiego, jego zdjęć i filmów. Liczymy na to, że jacht jeszcze raz popłynie w podróż dookoła świata. •

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Rozpocznij korzystanie