Tęskno mi za ogródkiem mojej babci ze Skoczowa. Cóż zrobić, kiedy ja sama mam do dyspozycji mikroskopijny balkon?
A jednak staram się czasem sadzić te kwiaty, które pamiętam z tamtych szczęśliwych, skoczowskich lat. Muszę to jednak robić rotacyjnie, nie wszystko na raz.
Oczywiście ze względu na niewielką ilość miejsca. Jest to też dobry sposób na poeksperymentowanie. Przypatrzenie się, jakie rośliny sprawdzają się najlepiej na moim balkonie, z którymi ja czuję się dobrze, a one ze mną. Bo z kwiatami już tak jest, że musimy sobie nawzajem przypaść do gustu.
Tak jak z czerwonokrwistymi mieczykami i lwią paszczą otwierającą dziubek po lekkim obustronnym dociśnięciu, szałwią błyszczącą (ulubienicę mojego męża) i moim koperkowatym kosmosem oraz kocanką ogrodową, z której wraz z zatrwianem wrębnym robię jesienią suszone bukiety.
Jedną donicę od kilku lat zajmuje miechunka rozdęta. Jej czerwone lampiony po ususzeniu zdobiły skoczowskie wazony oraz ściany i tak się dzieje również u mnie. Dodatkowej wartości mojej miechunce dodaje fakt, że sadzonkę dostałam od cioci. Wykopała ją dla mnie z rodzimej ziemi.
Miechunka na wiosnę się odradza. I to był dla mnie trop, żeby sadzić byliny, czyli rośliny wieloletnie. Sprawdziło się to też z piołunem, miętą i szałwią lekarską. Nie dość, że raz posadzone, odrastają w kolejnych latach, to jeszcze można je ususzyć.
Bez problemu zimują na balkonie. Śpią w ziemi w doniczce, czekając na wiosenne cieplejsze słońce. Są już tam na stałe zameldowane.
*
Tekst z cyklu Spotkania z przyrodą