O pogoni za uciekinierami, walce z żywiołem i nauczycielach aniołach z Piotrem Kulą, zawodnikiem kadry narodowej żeglarstwa klasy Fin, rozmawia ks. Piotr Sroga.
Któregoś razu ojciec przyszedł do domu i powiedział, że w najbliższy weekend w Biskupcu odbędą się regaty w klasie Optimist. Żeby mnie przygotować, wziął kartkę i narysował na niej poszczególne ustawienia żagla do określonych kierunków wiatru. Przyjrzałem się tej kartce rano i po kilku dniach wygrałem moje pierwsze zawody w życiu. Zapamiętałem tę skondensowaną wiedzę, którą została mi podana tak szybko. Wygrałem te zawody jeszcze dwa razy i otrzymałem puchar, który jest w mojej kolekcji najmniejszy, ale ma ogromna wartość sentymentalną.
Czym jest teraz dla Ciebie żeglarstwo?
– Mówię żartobliwie, że jestem hydrofilny i higroskopijny. Jest takie powiedzenie: „Dusza raz sprzedana morzu już tam zostaje”. Jest w tym dużo prawdy. Określiłbym to jako mieszankę spełnienia i jednocześnie niespełnienia. Spełniam się, gdyż żeglowanie sprawia mi przyjemność. Walka z żywiołem jest najczystszą postacią walki. Trzeba bowiem zmagać się z samym sobą i z naturą. Często nie można z nią wygrać, ale zawsze można próbować. I to jest piękne. Z drugiej strony ciągle czegoś brak. Nieustannie trzeba do czegoś dążyć.
Skończyłeś Katolickie Liceum Ogólnokształcące w Biskupcu. Jaki wpływ miała na Ciebie nauka w nim?
– Wybrałem Katolik, gdyż było tam mało uczniów. Wiedziałem, że wyjeżdżając często na zawody, nie zginę w szkolnym tłumie. Pracują tam fantastyczni ludzie. Miałem niesamowitą wychowawczynię, która, gdy zorientowała się, że mam braki z języka polskiego, kazała mi zostawać po lekcjach i robiła zajęcia wyrównawcze. Nie było to sporadycznie, co jakiś czas, ale dzień w dzień – aż do skutku. Tak samo inni nauczyciele poświęcali nam wiele uwagi po obowiązkowych zajęciach. Zresztą przed wyjazdem na zawody musiałem pójść do każdego nauczyciela i zapisać na kartce zagadnienia, które w czasie mojej nieobecności będą realizowane na lekcjach. Ustaliliśmy to z rodzicami. Nikt z rówieśników nie chciał mi wierzyć, że na wyjazdach się uczę. Ale to działało.
Zresztą zawsze miałem sportowe podejście do nauki. Nawet, gdy nie byłem dobrze przygotowany do sprawdzianu, siadałem nad kartką, brałem głęboki oddech i mówiłem sobie: wyciśniemy z tej cytryny, ile się da. Okazało się, że miałem oceny nie gorsze od innych.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |