Początkiem wiosny, kiedy z balkonu usuwałam karmnik tak chętnie odwiedzany w zimie przez sikorki, chciałam w jakiś sposób nadal pomagać ptasiemu towarzystwu.
Postanowiłam zapewnić ptakom świeżą wodę, wszak w mieście jest jej jak na lekarstwo, a wszystko, co żyje musi pić. Sikorki tymczasem nie wykazały zainteresowania. Zachwycone były za to gołębie, a ja przy okazji też. Mogłam sobie przecież na nie popatrzeć z bliska. Z gołębiami jesteśmy sąsiadami, okupują dwa opuszczone balkony sąsiedniej kamienicy.
Nie dużo czasu potrzebowały ich gołębie koleżanki i koledzy, żeby się dowiedzieć o wodzie. Wkrótce okazało się, że mój mikroskopijny balkon jest rzeczywiście za mały, żeby pogodzić interesy gołębi i moich kwiatków, które dopiero co zaczęły kiełkować. Gołębie lubiły urządzać sobie posiadówki przy miseczce z wodą, niczym stare psiapsiółki przy kawie. Zadeptywały doniczki i całkowicie ignorowały kocicę, która za balkonową szybą szalała, strasząc, że zaraz je wszystkie pożre.
Zrezygnowałam zatem z mojego pomysłu, tym bardziej, że jak zauważył mój Mąż, na pobliskim placu Akademickim gołębie mają fontannę, z której ochoczo korzystają.
A życie pisze własne scenariusze. Ostatnio przyniosłam ze spaceru kilka pędów bluszczu, chcąc go docelowo posadzić pod murkiem na podwórku kamienicy. Najpierw jednak wsadziłam do szklanki z wodą, żeby go ukorzenić. Jakież było moje zdziwienie, a zarazem radość, kiedy odkryłam, że z tej wody chętnie korzystają osy, a może również i inne owady. Listki pędów sprawiają, że mogą bezpiecznie pić wodę bez ryzyka utonięcia. Mogę zatem stwierdzić, że moje wiosenne postanowienie zostało zrealizowane w skali bardziej pasującej do rozmiarów mojego balkonu.
*
Tekst z cyklu Spotkania z przyrodą