publikacja 03.08.2011 07:41
Nie można powiedzieć sobie: mam pół godziny, usiądę i namaluję ucho przedstawianej postaci. Bo nie można siąść do ikony na chwilę; trzeba poświęcić jej do kilku godzin – mówi miłośniczka tej sztuki.
Ikony „Umielenije”, św. Tomasz i Jezus Miłosierny Agnieszka Małecka/GN
Czy przepisywanie ikon nie wymaga świętej cierpliwości? Być może, chociaż wcale nie jest zajęciem dla flegmatyków, przyznaje ze śmiechem lekarka, bo jej samej do flegmatyka daleko. To w takim razie czy nie pozostawia ikonografia dość wąskiego zakresu na swobodę twórczą? Jeśli istnieją w ikonografii niezmienne, kanoniczne typy przedstawień, jak Chrystus Pantokrator, Arcykapłan czy Bogurodzica Hodegetria (wskazująca drogę), wydaje się, że niewiele można już zmienić.
– Jest oczywiście pewien kanon tworzenia ikon. Tak jak Ewangelia była przekazywana wiernie, tak starano się przekazywać przez wieki niezmienną strukturę, modele ikon. Ikonografia ma swój język, w którym znakami są barwy, światło, gesty postaci, oblicza, przestrzeń. Na przykład złoto to „kolor kolorów”, który nie występuje w naturze, a w ikonie symbolizuje światło. Z kolei purpura to kolor królewski, a zieleń – życia. Rolą ikonopisa jest czerpać z tego kanonu, ale wpisując coś z siebie. Przetworzyć go. Ja staram się zawrzeć jakieś treści dla tej osoby, dla której jest ikona.
Jednym z ulubionych znanych pani Annie jest przedstawienie Świętej Rodziny, które stało się rodzajem znaku Ruchu Domowego Kościoła. To jedna z takich ikon współczesnych, na którą ortodoksi kręcą nosem. - Ona jest już przetworzona, ale mnie urzeka swoim ciepłem - podkreśla lekarka. Marzy jej się od dawna ikona patronki, ale w bardzo rzadkim układzie: św. Anna kładąca na ustach palec i zalecająca to złote milczenie, które bliskie było postawie Maryi, „zachowującej wszystko w swoim sercu”.
***
Autorka korzystała przy pisaniu artykułu z książki „Świat ikony” Iriny Językowej.