W jednych sandałach

Samotnie wyruszył do Suwałk. W drodze towarzyszyła mu modlitwa o zdrowie dla chorej mamy. Adam Klimkiewicz, dwudziestolatek, w niespełna miesiąc pokonał 600 km.

Obudziłem się i spojrzałem przez okno. Pada czy nie? Idę! – wspomina Adam Klimkiewicz. – Tę pieszą pielgrzymkę planowałem już od trzech lat. Zawsze jednak coś stawało na przeszkodzie – dodaje. Jego celem było dojście do Suwałk, gdzie następnie z około tysięczną grupą pielgrzymów z całej Polski miał ruszyć w dalszą drogę do Wilna.

Kompas, mapa, namiot

W przygotowaniu do podróży najwięcej czasu zajęło mu tworzenie i obmyślanie trasy. Sam złożył i wydrukował sobie mapę. Nie chciał brać atlasu, żeby nie obciążać plecaka. – Rodzicom od kilku lat mówiłem o swoim zamiarze, więc zdążyli się z tą myślą oswoić. W pewien sposób do niej przywykli, choć mówili pobłażliwie „tak synku, idź sobie, idź”. Myśleli, że nie jest to poważna deklaracja – mówi Adam. – Nikt mnie jednak nie zniechęcał, ani bliscy, ani koledzy. Proboszcz trochę się śmiał, ale ogólny odbiór był sympatyczny – dodaje.

Do plecaka zapakował kilka rzeczy: mapę, widelec, łyżkę, dwie koszulki, dresy, „coś” do mycia i namiot. Plecak ważył 11 kg. Na wszelki wypadek wziął telefon. – Rzadko go używałem. Raz dziennie kontaktowałem się z mamą, żeby się nie martwiła – tłumaczy. Miał przy sobie jeszcze kompas, czapkę, płaszcz przeciwdeszczowy i jedne sandały, te na nogach. Adam trzykrotnie wyruszał z płocką pielgrzymką na Jasną Górę. Teraz po raz pierwszy wyruszył sam.

O mały włos…

Do Suwałk samotnie szedł 14 dni. – Nie czułem żadnego bólu. Nogi dobrze się spisały. Poza jednym pęcherzem pierwszego dnia – wspomina dwudziestolatek. Wtedy też na początku drogi pechowo urwał mu się pasek od plecaka, ale zszył mu je tata kolegi, u którego nocował. – Gdy wyruszałem w trasę, znałem tylko trzy pierwsze noclegi. Z pomocą przyszła ciocia, która jest siostrą zakonną. To dzięki jej staraniom miałem zapewnionych kilka kolejnych noclegów, u sióstr z jej zgromadzenia – wyjaśnia. Jak przekonuje, pozostałe były kwestią szczęśliwych przypadków.

Tylko raz próbował spać pod gołym niebem. Na łące atakowały go jednak owady, które przeszkadzały zasnąć, a w polu kukurydzy młodego pielgrzyma wyczuły okoliczne psy, które zaczęły tak szczekać, że o śnie nie było mowy. – Robiło się ciemno, nie miałem pojęcia, czy uda mi się znaleźć jakiś nocleg. Zobaczyłem światło ogniska, a przy nim gromadkę wesołych ludzi. Zaprosili mnie i szczęśliwy, mogłem rozbić namiot przed ich domem – wspomina Adam. W Rostkowie trafił akurat na „Kostkowo”, czyli zjazd młodzieży z płockiej diecezji. Zaproponowali mu nocleg w olbrzymim namiocie, pod którym z kolei rozbił swój namiot. – O mały włos i byłoby po mnie, bo w pewnym momencie ten wielki namiot zawalił się. Runął pod wpływem ciężaru wody, która zebrała się na nim przez ciągłe deszcze – tłumaczy. Metalowa konstrukcja wbiła się w ziemię, metr od jego namiotu.

Adam najmilej wspomina z drogi spotkania z ludźmi, zwłaszcza tymi, którzy chcieli mu pomóc. Podwózkę oferował mu rolnik na traktorze, a nawet mężczyzna na koniu, ale młody pielgrzym za każdym razem  dziękował i odmawiał. Obiecał przecież iść pieszo, dla mamy.

Z Suwałk wspólnie z grupą pielgrzymkową ruszył do Wilna.

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Rozpocznij korzystanie