Ci ludzie uratowali mojego synka, który przebywał tam przeszło dwa miesiące. Dziękuję im z całego serca! – napisał rodzic na jednym z forów internetowych.
Odstresowująca jazda konna
– Nasz zespół lekarski i pielęgniarski jest wyjątkowy. Nie ma dwóch różnych zespołów, ale jeden. Pracujemy na bardzo dużych obrotach. Nawet całkiem niedawno zastanawiałam się, kiedy pracownicy się zbuntują, ale chyba lubią swoją pracę, bo nawet się nie żalą, a szkolą, gdzie tylko się da – mówi z uśmiechem ordynator. W tej pracy nie da się być obojętnym i często zabiera się ją do domu. – Kiedy pracowałam na zmiany, śpiąc w domu po dyżurze nocnym, słyszałam w podświadomości pracę respiratorów i monitorów. Budziłam się, bo myślałam, że coś gdzieś alarmuje i muszę sprawdzić, co się dzieje – opowiada pielęgniarka oddziałowa. – Bardzo często dziewczyny na następny dzień po swoim dyżurze dzwonią z domu z pytaniem, jak dzisiaj z tym czy tamtym noworodkiem – dodaje.
Tutaj w każdej chwili może się coś wydarzyć i trzeba walczyć o życie dziecka. – W krytycznych sytuacjach nie trzęsą mi się ręce, nie podnoszę głosu, nie przeklinam, nie mam gwałtownych ruchów… Ale potem zdarzają mi się bezsenne noce i to na pewno wynika ze stresu. Jednak nie zamieniłabym tego zawodu na inny – przyznaje ordynator Magdalena Świrkowicz. – Każdy z nas próbuje to jakoś odreagować. Mój sposób od wielu lat to jazda konna. Każdy ma swoją drogę Tak jak szybko przychodzi życie, tak nieraz szybko przychodzi śmierć. A więc dziecko powinno godnie umrzeć. – Nawet jeśli wiemy, że dziecka nie da się uratować, to musi ono mieć zapewnione cztery podstawowe rzeczy: dziecko nie może mieć odczucia duszności, nie może nic go boleć, nie może być mu zimno i nie może być samo – tłumaczy neonatolog dr Świrkowicz. – Do końca jest odżywiane, do końca wentylowane, do samego końca otrzymuje leki przeciwbólowe w inkubatorze i jest traktowane tak jak wszystkie inne dzieci. Czy buntuję się przeciwko śmierci tak małego dziecka? Myślę, że od momentu poczęcia każdy ma zapisaną swoją drogę i bunt nic tu nie zmieni – dodaje.
Lekarz musi sobie poradzić nie tylko z tym. Bardzo trudne są rozmowy z rodzicami, którym trzeba rzetelnie przekazać informacje. – Nauczona doświadczeniem swojego szefa i własnego 25-letniego stażu pracy, jeśli nie mam stuprocentowej pewności, że dziecko się uda uratować, to nigdy nie stwarzam zbędnej nadziei, bo potem odwrócenie tej całej sytuacji, gdy się nie uda, jest trudniejsze niż przekazanie, że się udało – mówi ordynator. Na tym oddziale często udzielane są chrzty. – Jest tak przyjęte, że dzieci w ciężkim stanie, które w każdej chwili mogą umrzeć, na prośbę rodziców chrzcimy – mówi pielęgniarka oddziałowa. Chrzczone są tu także często dzieci stabilne. Oddział jest w stałym kontakcie z kapelanem szpitalnym. – Nawet jeśli sami rodzice nie są w stanie podjąć takiej decyzji w danym momencie, to proszą o to nas w chwili, w której uznamy, że życie ich dziecka jest zagrożone. Mam ośmiu chrześniaków. I wszyscy z nich przeżyli. Więc mam swoją gromadkę – mówi dr Świrkowicz.
9. urodziny w szpitalu
Niektóre dzieci umierają, ale wiele dało się uratować. To daje kopa do dalszej pracy. – Kiedyś walczyliśmy o jedno dziecko dwadzieścia parę godzin i w końcu wszyscy mówili, że mamy sobie odpuścić. A ja taka zbuntowana przypomniałam sobie, że mój syn zdaje maturę, i mówię: „Panie Boże, niech ten mój syn obleje byleby to dziecko przeżyło” – opowiada dr Świrkowicz. – Temu dziecku się poprawiło, a mój syn następnego dnia zadzwonił, że mu ta matura średnio poszła i pewnie nie dostanie się na studia. Ostatecznie jednak zdał i dostał się na wymarzony kierunek. Teraz już je skończył, a tamto dzieciątko dobrze się rozwija. Jesteśmy z mamą w kontakcie. Ten szantaż z Panem Bogiem mi się opłacił – żartuje.
Siostrze oddziałowej szczególnie utkwił w pamięci chłopiec, który urodził się w 28. tygodniu ciąży. – Miał niską wagę i leżał na intensywnej terapii. Łącznie na naszym oddziale spędził ok. 2,5 miesiąca – wspomina Małgorzata Źródłowska i dodaje: – Rodzice przychodzą i odwiedzają nas, ale zwykle do dwóch lat. Z czasem siłą rzeczy zapomina się o pacjentach, bo wciąż przychodzą nowi. Ale tę mamę i dziecko zapamiętałam, bo przyprowadziła syna w 9. urodziny na oddział i pokazała mu zespół lekarzy i pielęgniarek, który się nim opiekował.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |