Colton, pamiętasz szpital? – zapytała Sonja. – Tak, pamiętam – odpowiedział. – To tam śpiewały mi anioły.
Jeśli istnieją guziki, które zatrzymują rozmowę, to właśnie ktoś go nacisnął. Zatkało nas ze zdziwienia. Znów spojrzeliśmy na siebie z Sonją i posłaliśmy sobie wzrokiem kolejny telegram: „Musimy o tym poważnie porozmawiać”.
Wysiedliśmy z samochodu i pomaszerowaliśmy do fast fooda. Po chwili wyszliśmy z knajpki z siatką wypchaną wałówką. W międzyczasie szeptem wymieniliśmy z Sonją kilka zdań.
– Myślisz, że naprawdę widział anioły?
– I Jezusa?
– Nie wiem.
– Może to był sen?
– Nie wiem. Jest taki pewny tego, co opowiada.
Gdy wsiedliśmy z powrotem do auta, Sonja rozdała wszystkim zakupione kanapki z wołowiną, a ja zaryzykowałem, zadając kolejne pytanie.
– Colton, a gdzie wtedy byłeś, gdy widziałeś Jezusa?
Spojrzał na mnie, jakby chciał powiedzieć: „Przecież przed chwilą o tym rozmawialiśmy”.
– W szpitalu. Wtedy, gdy doktor O’Holleran mnie operował.
– No tak, ale doktor operował cię kilka razy, pamiętasz? – powiedziałem. Colton miał w szpitalu wycinany wyrostek robaczkowy i płukanie jamy brzusznej, a potem usuwano mu bliznę przerostową po zabiegu, ale to odbyło się w gabinecie doktora O’Hollerana.
– Jesteś pewny, że to było w szpitalu?
– Tak. Kiedy byłem z Jezusem, ty się modliłeś, a mama rozmawiała przez telefon.
„Co takiego?”.
To oznaczało, że na pewno mówił o szpitalu. Skąd u licha wiedział, gdzie my wtedy byliśmy?!
– Ale ty, Colton, byłeś wtedy na sali operacyjnej – powiedziałem. – Skąd mogłeś wiedzieć, co robiliśmy?
– Bo was widziałem – odpowiedział, jak gdyby to była oczywistość. – Wyszedłem ze swojego ciała i spoglądałem w dół. Przyglądałem się, jak lekarz pracuje nad moim ciałem. I widziałem ciebie i mamusię. Ty byłeś sam w małym pokoju i się modliłeś, a mama była w innym i też się modliła, i rozmawiała przez telefon.
Słowa Coltona wstrząsnęły mną do głębi. Oczy Sonji były wielkie jak spodki, ale nic nie powiedziała, tylko gapiła się na mnie i w zamyśleniu jadła swoją kanapkę.
Tylko tyle byłem w stanie w tamtym momencie przyjąć do wiadomości. Odpaliłem silnik, wyjechałem na drogę, obierając kierunek na Dakotę Południową. Gdy znaleźliśmy się na autostradzie, po obu stronach rozciągały się pastwiska, od czasu do czasu tylko zamigotała w świetle księżyca sadzawka. Było już bardzo późno i wkrótce wszyscy pasażerowie, tak jak było w planach, ucięli sobie drzemkę.
Silnik jednostajnie szumiał, a ja zastanawiałem się nad tym, co przed chwilką usłyszałem. Nasz mały synek oznajmił nam niesamowitą rzecz i do tego wsparł to wiarygodnymi faktami, o których z pewnością nie mógł od nikogo wiedzieć. Nie powiedzieliśmy mu, co robiliśmy w trakcie jego operacji, kiedy był pod narkozą.
Zadawałem sobie pytanie: „Skąd mógłby to wiedzieć?”. Gdy przekroczyliśmy granicę Dakoty Południowej, po głowie kołatało mi się kolejne: „Czy to może być prawda?”.
Dalszy ciąg tej historii w książce Niebo istnieje... naprawdę! Można ją wygrać w naszym konkursie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |