Teksty wspomnieniowe, piosenki i surowe menu okupacyjne złożyło się na wrześniowe spotkanie w cyklu "Kuchnia Literacka" Książnicy Płockiej.
Dlaczego za niemieckiej okupacji Polski chleb kartkowy nazywano "dźwiękowcem" i jak gotowano w czasach głodu i zaniku sztuki kulinarnej - o tym można było dowiedzieć się w kolejnej odsłonie "Kuchni Literackiej" Książnicy Płockiej.
W ogrodach biblioteki, przy wciąż przyjaznej wrześniowej aurze, zapanował wczoraj klimat tamtych lat: ustawiono wojenny piecyk, zabrzmiał akordeon, a w czasie poczęstunku można było poczuć smak okupacyjnej, surowej kuchni.
Scenariusz spotkania przygotowany przez Ewę Liliannę Matusiak tym razem utkany był z różnych tekstów wspomnieniowych m.in. "Pamiętnika z lat 1940- 1948" płocczanki Jadwigi Stypułkowskiej, czy wspomnień Anny Rosel-Kicińskiej.
Wszystko zaś, jak zwykle w tym cyklu, w interpretacji Teatru "Remedium" działającego przy Uniwersytecie Trzeciego Wieku pod kierunkiem aktora płockiego Teatru Dramatycznego Henryka Jóźwiaka.
Trzeba przyznać, że niełatwo było przedstawić opowieść dotyczącą tak dramatycznych lat, nie wprowadzając słuchaczy w przygnębiający klimat. A jednak dzięki doborowi tekstów i ekspresyjnej gry pań z "Remedium", udało się utrzymać "słodko-gorzki" charakter spotkania, jak określiła je autorka scenariusza.
Okupacyjne menu zawierało potrawy przygotowywane praktycznie ze wszystkiego. W tym zakresie polskie kobiety, te ciche i zapomniane bohaterki, wznosiły się na wyżyny pomysłowości. Pisała o tym m.in. Jadwiga Stypułkowska.
"Potrzeba pobudza i rozwija wynalazczość kulinarną. Ludzie udzielają sobie przepisów na tysięczne potrawy z najbardziej nieoczekiwanych surowców i produktów." Piekło się więc chleb żołędziowy, robiono marmolady z buraków, parzyło herbatę z obierków jabłka. O prawdziwym tłuszczu, mące, kaszy można był pomarzyć.
"Smażyć można było i na parafinie, ale skutki fatalne. Można było i na tranie. Tranem zaprawiona surówka, budziła zachwyty. Ale tranu nie ma…" - ciągnęły wojenną opowieść panie z Teatru "Remedium".
Dla młodszych uczestników tego spotkania była to też swoista lekcja historii, bo nie chodziło tylko o tak prozaiczną sprawę, jak gotowanie i jedzenie, ale tak naprawdę o kwestię przetrwania w czasach wszechogarniającego głodu.
"Głód. Nie da się zapomnieć, ani przespać, ani przeczekać… szukam, czym by można było to głupie uczucie odegnać - mówiła jedna z aktorek, przywołując słowa wspomnienia Stypułkowskiej. - Chlebem… Nie, jest go niewiele i trzeba zostawić dziewczynkom, gdy wrócą też głodne. Co by tu zjeść? Byle co… Jest trochę zimnych kartofli, surowa kapusta. To przesada, że zimne, gotowane kartofle szkodzą. Mnie nie zaszkodzą. Do smaku trochę kwaszonej kapusty, dwie garście pszenicy, popić zupą jagodową i jakoś można czytać spokojne, pozbywszy się dokuczliwego ssania w dołku".
W czasie spotkania wyjaśniło się też, dlaczego chleb kartkowy nazywano "dźwiękowcem". "Był czarny, kwaśny i powodował wzdęcia".
Przypomniano też, jak wyglądało zdobywanie i szmuglowanie pożywienia; niektóre z tych opowieści już z perspektywy czasu były wręcz zabawnymi anegdotami. Nie zabrakło też opowieści o tragedii Warszawy i jej mieszkańców, w czasie powstania.
Tę dramatyczną, zaprawioną czarnym humorem narrację uzupełniały "Zakazane piosenki", śpiewane w czasach okupacji i wyśpiewane już to dramatycznie, już to zabawnie przez panie z "Remedium", przy akompaniamencie Kazimierza Chlebowskiego.
Na koniec "Kuchni literackiej" można było skosztować potraw z tego surowego menu okupacyjnego, przygotowane przez uczennice z Zespołu Szkół Usług i Przedsiębiorczości, pod kierunkiem nauczycielki Elżbiety Bieniek.
Częstowano m.in. pierogami z chlebem, chlebem z mączki żołędziowej oraz tortem z fasoli.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |