Młode pokolenia nie wiedzą prawie nic o tym, do czego prowadził komunizm, więc dlatego trzeba działać teraz, póki mamy jeszcze ludzi, których wspomnienia można zachować - mówi PAP James Bartholomew, dyrektor tworzonego w Londynie Muzeum Terroru Komunistycznego.
"Dla mnie, dla mojego pokolenia, lata 1989-90, gdy kraje Europy Wschodniej oswobodziły się od komunizmu, był fantastycznym momentem, bo widzieliśmy, że coś, co przyniosło ludziom tyle cierpienia, nareszcie się kończy. Myśleliśmy, że już na zawsze. Ale historia tak nie działa, bo następne pokolenia nie wiedzą nic o tym i dla nich te idee mogą się wydawać pociągające. Dlatego trzeba przekazać tę wiedzę, do czego one faktycznie prowadziły" - mówi w rozmowie z PAP Bartholomew.
Jak wspomina, momenty publicznego rehabilitowania komunizmu zaczął zauważać kilka lat temu, gdy w Wielkiej Brytanii na czele opozycji stanął socjalista Jeremy Corbyn, w USA o prezydenturę ubiegał się Bernie Sanders, a ówczesny odpowiednik ministra finansów w laburzystowskim gabinecie cieni John McDonnell przyniósł do Izby Gmin "Czerwoną Książeczkę" Mao Zedonga i mówił w wywiadzie, że z "Kapitału" Marksa można się wiele nauczyć.
"Pomyślałem wówczas: o Boże, to naprawdę wraca, a pokolenie moich dzieci nie ma wiedzy, którą mogłoby konfrontować idee przez głoszone przez tych ludzi. Wielu młodych ludzi bardzo entuzjastycznie pochodziło do Corbyna. Oczywiście, mogą wierzyć komu chcą, ale ważne, żeby wiedzieli, co poprzednio się stało, gdy próbowano wprowadzić komunizm. Chciałbym, żeby wiedza o tym, co się działo podczas komunizmu, była tak samo obecna w szkołach, w świadomości społecznej, jak wiedza o nazizmie czy Hitlerze. O tym, co się działo w praktyce, nie o teoriach. Wtedy mogą decydować, czy chcą być komunistami" - opowiada Bartholomew.
Przywołuje badania ośrodka Survation przeprowadzone w Wielkiej Brytanii wśród osób w wieku 16-24 lata, które pokazują, że 28 proc. z nich nigdy nie słyszało o Stalinie, 49 proc. o Leninie, a 70 proc. o Mao Zedongu. Mao Zedongu, który jak przypomina dyrektor muzeum, jest odpowiedzialny za więcej istnień ludzkich w XX wieku niż ktokolwiek inny. Mówi, że młodzi ludzie są ignorantami, ale zarazem zaznacza, że to bardziej wina systemu edukacji.
"Nie uczymy ich o tym i to właśnie chciałbym zmienić. Żeby uczyć więcej, ale też uczyć w inny sposób. Historia zimnej wojny jest pokazywana od strony Stalina, czy od strony Zachodu, ale nie jest pokazywana od strony ludzi, którzy wbrew własnej woli się w tym znaleźli. To, z którego punktu widzenia się patrzy na historie, decyduje, jak ona wygląda. Z punktu widzenia Stalina był wielki sukces, zajęli sporą część Europy. A gdzie spojrzenie, czy to było słuszne, moralne? Co z narodami, takimi jak Polacy czy Czesi, czy one nie miały prawa do samostanowienia? Co z terrorem, co z niskim poziomem życia? Trzeba pokazywać historię także z takiego punktu widzenia, a tego kompletnie brakuje w szkole" - przekonuje Bartholomew.
Jak uważa, młodzi ludzie w Wielkiej Brytanii są mniej podatni na idee komunistyczne w porównaniu z ich rówieśnikami we Francji, Włoszech czy innych krajach Europy Zachodnie, ale to nie powinno być jest powodem do samouspokojenia. "Droga, którą przeszliśmy od 1990 r., gdy dosłownie wszyscy wiedzieli, że komunizm był okropną ideą i powodował niedolę milionów ludzi, do teraz, gdy wie to moje pokolenie, ale młodsze już nie, jest ważną lekcją" - wskazuje.
"To się będzie tylko nasilać. Za 20 lat nie będzie wielu osób wiedzących z własnego doświadczenia, że komunizm był katastrofą. Brytyjskie społeczeństwo jest coraz bardziej podatne na jego pokusę. Więc jest konieczne, by działać teraz, póki mamy jeszcze ludzi, których wspomnienia możemy zachować. Przyszłość jest bardziej niebezpieczna, a nie mniej" - przekonuje.
Jak mówi, na pomysł stworzenia Muzeum Terroru Komunistycznego wpadł kilka lat - właśnie w czasie w rosnącej popularności Corbyna i Sandersa - gdy był w Domu Terroru w Budapeszcie, który jak przyznaje, zrobił na nim duże wrażenie.
"Odwiedziłem od tego czasu wiele muzeów, aby zobaczyć, co tworzy dobre muzeum. Musi być z jednej strony +efekt wow+, a z drugiej - bardzo osobiste historie czy przedmioty, jak listy więźniów z obozów reedukacyjnych z Wietnamu. W Muzeum Gułagu w Moskwie jedną z najbardziej poruszających rzeczy, jakie widziałem, był kawałek drewna z napisem +Jestem w pociągu, nie wiem dokąd jadę, proszę powiedzcie mojej rodzinie, to jest ich adres+. Takie małe rzeczy mogą mieć niezwykłą wymowę" - wskazuje Bartholomew.
Jak zapowiada, chce, żeby w londyńskim muzeum, uwaga była skupiona nie na przywódcach, ale na ludziach, którzy cierpieli wskutek ich decyzji. "Musimy zrozumieć ludzki koszt tego, co robili przywódcy" - wyjaśnia.
"Późno włączyliśmy się do gry, bo w Berlinie czy krajach Europy Wschodniej takie muzea istnieją od kilkunastu lat. Kiedy zaczynaliśmy, nie mieliśmy nic. Teraz mamy około 100 eksponatów i już moglibyśmy zrobić małą wystawę. Wśród nich jest Trabant czy wielki pomnik Mao. Kupiliśmy niedawno na aukcji drzwi z budynku KGB na Litwie czy termometr, którym kaci KGB przeprowadzający egzekucje sprawdzali, czy temperatura ciała spada, aby potwierdzić, czy na pewno skazany nie żyje" - opowiada dyrektor.
Dodaje, że chciałby nabyć czołg T-54, taki jak był używany podczas interwencji na Węgrzech w 1956 r. czy w Czechosłowacji w 1968 r., który jest symbolem "komunistycznego imperializmu", a także wagon bydlęcy, jakimi w Związku Sowieckim wywożono ludzi do gułagów. "Ale robimy też mnóstwo wywiadów z ludźmi z dawnych krajów komunistycznych, by przekazać ich autentyczne wspomnienia, jak naprawdę wyglądał komunizmu, bądź o ludziach, których komunizm zabił. Jedno z najnowszych nagrań jest o Witoldzie Pileckim. Te nagrania wideo mają po ok. 100 tys. wyświetleń" - opowiada.
Zapytany, kiedy planowane jest otwarcie londyńskiego muzeum, Bartholomew odpowiada: "Chciałbym otworzyć muzeum choćby jutro. Tym, co mnie wstrzymuje, są pieniądze, bo funkcjonujemy wyłącznie dzięki dotacjom, ale mam nadzieję, że dzięki tym wszystkim działaniom budujemy wystarczającą wiarygodność".