Historia Marka z Legnicy, czyli w jaki sposób Pan Bóg, z przesadnych trosk i frustracji, przeprowadza do pokoju i życiowej pasji.
Marek Dumański zawsze był realistą. Rodzina, praca, budowa domu. – Zawsze chciałem coś osiągnąć, zostawić coś po sobie. Uważałem, że życie nie ma innego sensu – opowiada. W jego sercu nie było jednak pokoju. – Przez prawie 30 lat byłem funkcjonariuszem celnym. Ta praca była przeciwna mojej naturze, wracałem psychicznie zmasakrowany – opowiada. – Postanowiłem całą swoją energię włożyć w budowę domu. Kiedy już powstał, starałem się go nieustannie remontować, ulepszać. Nie dawało mi to jednak szczęścia – wspomina.
Próbował realizować się również na innych polach. Jednym z nich miał być sport wyczynowy. – Zdobyłem czarny pas karate, ale to wciąż było za mało. – opowiada. – Mijały lata, a ja się starzałem. Myślałem, że spełnienie przyniesie mi trenowanie innych i zdobywanie z nimi najwyższych celów. Również się myliłem! – dodaje mężczyzna, który dziś stroni od wschodnich sztuk walki. – Przełamywałem bariery ludzkiego organizmu i dziś wiem, że nieświadomie zacząłem zagłębiać się w tamtą duchowość, dotykać zła – przestrzega.
Dotyk Boga
– Pochodzę z rodziny robotniczej. Za komuny nie przelewało się, a do zupy zawsze trzeba było coś dodać, żeby się najeść. Pieczywo stało się najważniejszym składnikiem mojej diety. Z biegiem lat zaczęto je jednak produkować przemysłowo i jego jakość stawała się coraz gorsza. Nabawiłem się przez to choroby wrzodowej – opowiada Marek. Rozpoczął nieskuteczne poszukiwania prawdziwego chleba w sklepach, piekarniach. Wreszcie ktoś podrzucił pomysł: „Marek, a może sam byś go upiekł?”. Spodobało mu się to i zaczął wypiekać pierwsze chleby.
– Zawsze było tak, że kiedy w coś wchodziłem, chciałem poznać wszystkie tajniki tego, co robię, a najlepiej było, kiedy dodawałem jeszcze coś od siebie. Zacząłem tworzyć własne receptury – opowiada. Wkrótce piekł chleb także dla znajomych. – „Marek, dla mnie też!” – wspomina te prośby ze śmiechem. Pracował w służbie celnej, a po nocach zajmował się wypiekami. Cieszyły się ogromnym zainteresowaniem, a Marek zaczął zastanawiać się nad otwarciem piekarni. – Pomyślałem, że może to da mi upragnioną stabilność i pokój – wspomina. Rozpoczął starania o pierwsze pozwolenia. – Po jedno z nich udałem się do sanepidu. Kiedy do pokoju weszła kierowniczka, zaczęła narzekać na piekarzy. Że skrzynki walają się po ulicach, że brudno… Zdenerwowałem się, bo nie znając mnie, oceniła mnie i odbyła się niemiła rozmowa. Po wyjściu kierowniczki miła pani inspektor poleciła mi książkę „Moc pozytywnego myślenia” Vincenta Pealego, amerykańskiego pastora. Nie dawało mi to spokoju, więc kupiłem ją, przeczytałem i rzeczywiście trochę pomogło.
O pracy pozostawionej w sanktuarium oraz słowach usłyszanych na hali legnickiego OSiR-u przeczytasz na stronie drugiej
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |