Intelektualne poznanie, cała zdobyta wiedza, wspomnienia odeszły gdzieś w dal, niepamięć, straciły na ważkości, przestały mieć znaczenie. Cała nadzieja pozostała w rzeczach małych, drobnych, niby nic nie znaczących...
Bałem się oczy słabną - nie będę mógł czytać
pamięć tracę - pisać nie potrafię
drżałem jak obora którą wiatr kołysze
- Bóg zapłać Panie Boże bo podał mi łapę
pies co książek nie czyta i wierszy nie pisze
Jan Twardowski
Tak – moje oczy osłabły, pamięć osłabła... Niespełna pięć lat temu zdiagnozowano u mnie poważną chorobę psychiczną - schizofrenię...
Po powrocie ze szpitala psychiatrycznego nie mogłam nic czytać, po prostu nie byłam w stanie skoncentrować się na prostym tekście. Czytając jedne słowo zapominałam, jakie było poprzednie, miałam problemy z pamięcią. Utrudniało mi to nawet myślenie, bo co chwila urywały mi się myśli. Potrafiłam godzinami siedzieć w jednej pozycji, nie myśląc o niczym, niczego nie chcąc od świata ani nie potrafiąc niczego temu światu zaoferować. Chociaż właściwie było coś, czego potrzebowałam: ciszy. Wsłuchiwałam się w jej nieskończoność i współbrzmiałam z nią.
Intelektualne poznanie, cała zdobyta wiedza, wspomnienia odeszły gdzieś w dal, niepamięć, straciły na ważkości, przestały mieć znaczenie, wyparte przez ogrom cierpienia zawarty w przeżyciach choroby. Cała nadzieja pozostała w rzeczach małych, drobnych, niby nic nie znaczących (jak ta łapa podana przez psa w wierszu ks. Twardowskiego). Dostrzegłam, jak rzeczy z pozoru błahe nieskończenie wiele mogą wnieść w życie. Zwykły uśmiech czy życzliwe słowo kogoś w autobusie, sklepie przerywał jakąś taką nicość, pustkę myślową, napełniał mnie radością na cały czas, który byłam w stanie ogarnąć myślą. Miła obecność kotów w domu potrafiła dać poczucie błogiego ciepła i bezpieczeństwa. Bezpieczeństwo dawała również świadomość wsparcia ze strony Rodziców i Braci.
Jakimś darem, na który w żaden sposób nie zasłużyłam wydawał mi się fakt, że zgodziła się na objęcie mnie terapią i tyle uwagi mi poświęciła Dr Suchecka. Darem były wszystkie osoby chorujące i pracownicy, których poznałam w Warszawskim Domu pod Fontanną, pracodawcy z miejsc, w których miałam staże i gdzie pracowałam. Darem były wreszcie wszystkie drobne, przypadkowe zdarzenia, wspomniane przed chwilą uśmiechy w autobusach, sklepach, urzędach, pełne obaw pierwsze spotkania z ludźmi „zdrowymi” - znajomymi moich Braci, piękno przyrody dostrzegalne nawet w niepozornym, wychudzonym, burym wróbelku, uroczo ćwierkającym na chodniku wśród szumu samochodów na Marszałkowskiej, powoli, stopniowo docierające do mnie piękno niektórych utworów muzycznych – wszystko to nie wymagało czysto intelektualnego poznania. Świat widziałam przy tym tak, jakbym patrzyła nań przez jakąś brudną pomazaną szybę – bardzo chciałam dostrzec, co jest po drugiej stronie, bo wiedziałam, miałam przeczucie, że po drugiej stronie jest coś nadzwyczaj pięknego, jednak coś uporczywie mi w tym przeszkadzało. Ale:
- Bóg zapłać Panie Boże bo podał mi łapę
pies co książek nie czyta i wierszy nie pisze
Od pięciu lat mam coraz pełniejszą remisję, czyli cofnięcie się objawów choroby. Teraz spotykam na swojej drodze więcej życzliwych, dobrych ludzi, przyjaciół niż zanim zachorowałam. Po licznych stażach i zatrudnieniu przejściowym znalazłam pracę na otwartym rynku w świetnej. nowoczesnej firmie. Mam tyle miejsc, w które zawsze mogę pójść... Mam jeszcze coś: Boga i modlitwę...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |