Antoni Tercha widział szczęście w oczach Bin Ladena. A Piotr Mikołaszek, siedząc na schodach przy pustej butelce, zapytał Pana Boga, czy jest Mu jeszcze do czegoś potrzebny.
Antoni Tercha jest wiceprezesem Stowarzyszenia Pomocy Wzajemnej „Barka” w Strzelcach Opolskich i autorem pierwszego w naszym województwie programu streetworkingu „Wielki Powrót”. Piotr Mikołaszek jest kucharzem w „Barce” i drugim streetworkerem w Strzelcach.
Kalesony US Army
Streetworking znaczy: praca na ulicy. Tercha i Mikołaszek pracują na strzeleckich ulicach, placach, parkingach i w sobie tylko znanych zakamarkach. Starają się o to, żeby ludzie, dla których domem jest ulica, zaczęli żyć inaczej. Namawiają ich do terapii antyalkoholowej, do detoksu, do zamieszkania w domu „Barki”. A potem do usamodzielnienia się. Do ucieczki z tułaczego życia na ulicy albo, jak to nazwali, „wielkiego powrotu”. – My jesteśmy ekspertami od bezdomności. Nam bezdomni kitu nie wcisną – podkreślają panowie Antoni i Piotr.
Antoni bezdomnym nie był, ale z „Barką” jest związany od kilkunastu lat. Zaczęło się od kalesonów i T-shirtów amerykańskiej armii. Kolega Antoniego Terchy prowadził ciucholand i kiedyś nie miał z nimi co zrobić. Antoni słyszał o jakimś księdzu, który zamieszkał z bezdomnymi w folwarku koło Błotnicy Strzeleckiej. Pojechali i spytali księdza – nazywał się Józef Krawiec – czy te kalesony i koszulki się przydadzą. Przydały się, bo w zrujnowanym folwarku przydawało się wszystko. Antoni Tercha został z księdzem, i z „Barką” do dziś. Kilka lat temu w Londynie w ramach akcji „Barka UK” pomagał bezdomnym Polakom. Widział, jak pracują streetworkerzy. – Spodobało mi się, dlatego spróbowaliśmy wprowadzić taki sposób pracy tutaj. Chodzi o to, żeby wyjść do bezdomnych, a nie czekać, aż oni sami do nas przyjdą – tłumaczy.
Zygfryd nie doczekał łaski Inną drogę do streetworkingu przeszedł Piotr Mikołaszek. – Pół życia spędziłem na ulicy. W sumie trochę ponad 20 lat w więzieniach. Zaczął się piąty rok, jak zacząłem trzeźwieć – wylicza Piotr. Przeżył duchowy przełom w noc wigilijną. Siedział na schodach przy flaszce i zapytał Boga: „Czy ja jestem Tobie jeszcze potrzebny?” – Bo sobie już nie byłem. Nie widziałem najmniejszego sensu dalszego życia. Nawet nie miałem ochoty pić wódki – opowiada Piotr. Poszedł na Pasterkę, ale stał na zewnątrz, z dala od ludzi, bo wiedział, że jego zapach i tak odepchnie uczestników. Ta noc była przełomowa. Potem zgłosił się do ośrodka pomocy społecznej, że chce pojechać na terapię antyalkoholową. Znające go dobrze urzędniczki najpierw się śmiały, ale w końcu same zawiozły do szpitala.
Po powrocie Piotr odwiedził kierownika stacji benzynowej. W tamtejszej toalecie spał przez ostatnie dwa miesiące. Kierownik go nie poznał. – Teraz ludzie czasem mówią do mnie „Szczęść Boże”. Ale czy ja wyglądam na księdza? – pyta Mikołaszek. Nie wygląda, ale szacunek ludzi ma, a mówiąc ściślej – odzyskał. – Teraz jestem szczęśliwy. Bóg odmienił moje życie. Czasem się zastanawiam, dlaczego mnie spotkała taka łaska – mówi. Wielu kolegów nie doczekało. Kilka tygodni temu pod strzeleckim Kauflandem znaleziono ciało jego szwagra, bezdomnego 45-letniego Zygfryda.
Przytulisko
Kiedy Piotr namawia swoich dawnych kolegów z ulicy do zmiany życia, często słyszy, że był taki sam: żebrał, zbierał puszki, pił. – Ale zobacz, jaki teraz jestem – mówi Piotr i na ten argument nie ma siły. Ale strzeleccy streetworkerzy nie zaczynają od przekonywania. – Najpierw trzeba wysłuchać, zdobyć zaufanie. Próba przekonywania to krok drugi – podkreśla Antoni Tercha.
Dla programu „Wielki Powrót” utworzono pomieszczenie nazwane Przytuliskiem, które remontowali sami bezdomni. W przybudówce domu mieszkalnego przy ul. Marka Prawego mogą teraz wziąć prysznic, wyprać ubrania, wypić kawę czy herbatę (alkoholu zero), zjeść herbatniki, dostać podstawowe leki, środki higieny, ubrania (butów brak), w razie potrzeby przespać się. Przytulisko jest czynne codziennie od 17 do 19. Ważne są rzeczy najprostsze. – Był w Strzelcach słynny bezdomny staruszek, w kożuchu chodził zimą i latem, zawsze z tobołkiem. Wszyscy nazywali go Bin Laden. Udało się go namówić, by przyszedł do nas. Po kąpieli założył czystą, choć za dużą piżamę. Był już bardzo słaby. Na rękach niosłem go do łóżka. Wysoki, 80-letni człowiek był leciutki jak piórko, ważył może 30 kilo. Kiedy położył się w łóżku, na jego twarzy widziałem prawdziwe szczęście, jak u dziecka. Niedługo potem zmarł – opowiada Antoni Tercha.
Od siedmiu miesięcy, odkąd streetworkerzy wyszli na strzeleckie ulice, 14 osób udało się na terapię albo detoks, 9 osób zdecydowało się przyjść do „Barki”, 2 osoby znalazły pracę z mieszkaniem. – Nawet największy strzelecki kloszard Rysiu, na którego wybryki nawet policja już nie reagowała, od listopada jest z nami w „Barce” – mówi Piotr Mikołaszek.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |