Pudło dowodów miłości

Wszystkie dzieci są nasze - to takie znane powiedzenie. W Rodzinnym Domu Dziecka prowadzonym od kilkunastu lat przez Urszulę i Jana Wawrzeczków zyskuje głębszy wymiar i sens. Tu przestaje być banalną formułką.

Od kilku miesięcy w domu mieszkają dwaj kolejni bracia. Trafili tu, gdy mieli 9 miesięcy. I od razu zyskali liczne rodzeństwo, bo każde ze starszych dzieci chętnie opiekuje się maluchami. Kiedy w styczniu na zapalenie oskrzeli zachorowała Ula i obydwaj bliźniacy, okazało się, że jedno z dzieci nie przyjmuje antybiotyków i musi spędzić w szpitalu tydzień. – Czuwał przy nim Janek, ale nie było najmniejszych problemów, żeby mógł chwilę odpocząć czy zajrzeć do domu – starsze dzieci na zmianę wpadały, by go zastąpić – wspomina Urszula.

– Są fantastyczni, pogodni i bez przerwy się uśmiechają. Pawełek jest bardziej poważny, a Piotruś – niesamowicie bystry. Bardzo przeżywamy każdą nową umiejętność, pierwsze słowa, które wypowiadają – Urszula opowiada z przejęciem, przytulając co chwilę któregoś z bliźniaków, bo na zmianę wdrapują się na jej kolana. A już za moment Magda zabiera je na przejażdżkę kolorowymi rowerkami, a potem bawi się z nimi ktoś inny. – Nie przechodzą przez dom, żeby przynajmniej któregoś z bliźniaków nie pogłaskać czy przytulić – chwali starsze dzieci Urszula.

Ciocia, wujek...

Tak mówią do nich dzieci, choć początkowo chciały mówić: mama, tata. – To wydawało się im naturalniejsze, tak mówiły o nas w szkole, ale kiedyś któreś tak powiedziało o nas w czasie odwiedzin w rodzinnym domu i wybuchła awantura, więc uznaliśmy, że to nie jest dobre rozwiązanie – mówią Wawrzeczkowie. Robią to, co zwykle robią mama i tata: dbają o swoje dzieci, troszczą się o wszystko, co potrzebne, wspierają i pomagają, gdy trzeba. – Jesteśmy dla nich mamą i tatą, a to, jak do nas mówią, nie ma większego znaczenia – uważają. Choć po cichu przyznają, że oczywiście byłoby przyjemnie słyszeć te słowa na co dzień. To z ich strony wyrzeczenie, ale uzasadnione i ważne także z psychologicznego punktu widzenia. – Dzieci mają przecież swoje korzenie, swoje rodziny, z których się wywodzą, i nie możemy im robić bałaganu w głowach, wprowadzać jakiegoś podwójnego porządku – dodają.

Przy domowym stole cała rodzinna wspólnota spotyka się nie tylko na posiłkach. Tu także omawiane są wszystkie ważne sprawy, trudne tematy. – Nawet jeśli coś dotyczy tylko jednego dziecka, omawiamy to wspólnie, bo skoro jesteśmy rodziną, to każdy ma prawo się wypowiedzieć – mówi Urszula.

Bywa cudownie...

– Na przykład wtedy, gdy dzieci pamiętają o nas, okazują, że jesteśmy dla nich ważni i widzą, czego potrzebujemy. Niedawno obchodziliśmy 20. rocznicę ślubu, za którą dziękowaliśmy podczas Mszy św. Ledwie wyszliśmy z kościoła, otrzymaliśmy od naszych dzieci prezent: zaproszenie na kolację przy świecach w bielskiej restauracji, ważne tego samego dnia. Dzieci zadbały, by nas tam zawieźć, bo kolacja miała być z lampką wina. To było niezwykle miłe, bo pomyślały o tym, że na co dzień tak rzadko zdarza nam się okazja, by razem wyjść z domu – mówi Urszula.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Rozpocznij korzystanie