Pani Anna, gdy chce nową sukienkę, musi uzbroić się w cierpliwość. Tych, które jej się podobają, nie ma w sklepie. Podobnie jak torebek, mokasynów, naszyjników i innych ozdób.
Nieopodal Łęczycy, we wsi Solca Mała, rozciąga się wioska indiańska „Tatanka”, założona przez członka Polskiego Ruchu Przyjaciół Indian. Po przekroczeniu bramy dzielącej „białych” od „czerwonoskórych” rozpoczynamy podróż w czasie i przestrzeni do tajemniczego i kolorowego świata Indian Ameryki Północnej. Wszystkie dziecięce fantazje i marzenia na nowo ożywają.
Indiańskie dzieciństwo
W „Tatance”, wśród kilkunastu indiańskich tipi, areny i cmentarzyka, jest też jedyna w Polsce, a może nawet i Europie, ziemianka wzorowana na domostwach Indian Hidatsa, Mandan i Pawnee. Porośnięta soczystą trawą, z wielkim ogniskiem na środku, kryje w sobie jedną z najbogatszych i systematycznie poszerzanych kolekcji replik indiańskiego rękodzieła z naturalnych materiałów, takich jak: skóry, pióra, kolce, kości, włosy. Nie brakuje w niej także bogato zdobionych strojów, broni, instrumentów muzycznych i przedmiotów codziennego użytku. Są tu sakwy na wodę, amulety pępkowe czy maczugi.
Reprodukcja Agnieszka Napiórkowska/GN W Solcy Małej od 6 lat znajduje się wioska indiańska ...a nawet cmentarzyk Niemal wszystkie eksponaty wykonał własnoręcznie Jarek Pruchniewski, który jedynie z urodzenia nie jest Indianinem. - Należę chyba do ostatniego pokolenia ludzi, którzy w dzieciństwie bawili się w Indian. Każde wakacje, każdą wolną chwilę wraz z kolegami spędzałem na gonitwach po lesie, szukaniu śladów, budowaniu szałasów i strzelaniu z łuku - wspomina indianista i właściciel wioski.
- Dziś nie potrafię powiedzieć, skąd brało się tak wielkie zainteresowanie życiem Indian. Początkowo chyba z filmów i książek o Dzikim Zachodzie. Namiętnie czytałem powieści Sat-Okha, Fiedlera, Okonia, Maya, Coopera i innych. Pod ich wpływem utożsamiałem się z bohaterami, którymi byli oczywiście Indianie. Kiedy wyrosłem z dziecięcych zabaw, okazało się, że zostałem sam, bo żadnego z moich kolegów już to nie bawiło. Powoli i moja ścieżka zaczęła błądzić w innych] kierunkach - opowiada.
Do dawnych pasji pan Jarosław powrócił już jako dojrzały mężczyzna, mający żonę i syna. Wtedy dowiedział się, że w Polsce są ludzie o takich samych zainteresowaniach, którzy mają ze sobą stały kontakt i regularnie w wakacje spotykają się na zjeździe indianistów. Od tamtego czasu stał się jednym z nich.
Święta fajka i wizje
Dziś Pruchniewscy tworzą indiańską rodzinę. Każde z nich wolne chwile spędza w wiosce, z którą sąsiaduje dom. Tam jest zawsze co robić. Ot, choćby nauczyć, jak należy strzelać z łuku, opowiedzieć coś turystom czy pokazać, jak przejść labirynt w kukurydzy. Każdy z członków rodziny ma swój własny strój, wzorowany na ubiorze amerykańskich Indian, wykonany przez pana Jarka.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |