– W czasach kawalerskich nocowałem w skansenie. Kładłem się na sieciach, a przykrywałem żaglami z łodzi „Sanctus Adalbertus” – wspomina Roman Drzeżdżon, kustosz skansenu w Nadolu.
Leżąca tuż przy Jeziorze Żarnowieckim wieś Nadole to miejscowość, w której nie będziemy się nudzili nawet podczas deszczu. Kiedy wejdziemy do skansenu, nie spostrzeżemy, jak szybko upływa nam czas. Tu można poczuć zapach prawdziwej wiejskiej zagrody i pieczonego chleba.
Ostoja polskości
Należąca od XIV w. do klasztoru w Żarnowcu wieś zasłynęła w historii Polski w 1920 r. Po zorganizowanym tu plebiscycie miejscowość – jako jedyna na zachodnim brzegu jeziora – weszła w skład II R P. To zasługa m.in. wybitnego działacza kaszubsko-niepodległościowego Antoniego Abrahama. Niemcy byli zmuszeni wyznaczyć mieszkańcom eksterytorialną drogę do Polski, chociaż ci często korzystali z drogi wodnej. – Przed wojną jezioro należało w całości do Polski i do jednego właściciela, rodziny Konkolów – podkreśla Drzeżdżon.
Powstanie skansenu wiąże się z budową elektrowni szczytowo-pompowej (lata 1982–1983) i rozpoczęciem budowy elektrowni jądrowej. Wszystko zaczęło się od przeniesienia i zrekonstruowania zabytkowej XIX-wiecznej obory Mudlafów z Kartoszyna. To właśnie na terenie tej wsi budowano atomowy cud. Obora z Kartoszyna stanęła w miejscu zniszczonej obory w Nadolu w gospodarstwie rodziny Piłatów. Od lat 30. XX wieku aż do czasów obecnych zagrodę przejęła rodzina państwa Rutzów. Dzisiaj trzy czwarte ich siedliska stanowi teren skansenu.
- Wyposażenie zabudowań jest naprawdę bogate i praktycznie wszędzie można wejść -podkreśla kustosz. Warto zwrócić uwagę na doskonale zachowane maszyny rolnicze. Wiele z nich ma oryginalne napisy zwykle w języku niemieckim. - Z tym językiem to przedziwna sprawa. Skoro maszyna pochodzi z XIX w, to w jakim języku mógł być napis? Turystom ze Śląska czy Wielkopolski, a nawet z Krakowa tłumaczyć tego nie trzeba. Gorzej jest z mieszkańcami stolicy… Ale ostatnio to oni nie mówią nawet, że są z Warszawy, ale że z daleka… - śmieje się Drzeżdżon. Nieprzypadkowo Roman jest stałym felietonistą miesięcznika „Pomerania” i słynie z… ciętego języka. To przewodnik naprawdę godny polecenia.
Cały teren jest od niedawna monitorowany. Zdarzały się bowiem przypadki sprawdzania, czy trzcina na dachu szybko się pali… Ale to już sprawka dzieci z całej Polski.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |