Kiedy mnich nie chce rozmawiać, zakłada kaptur na głowę. A my? Ani w pracy, ani w domu numer z kapturem nie przejdzie. Ale jest wyjście – można zaszyć się w Tyńcu.
Oprócz bijącego dzwonu, dociera tu tylko z lotniska w Balicach dźwięk rozdzierającego niebo samolotu. Jak w „Wielkiej ciszy” Gröninga. No, prawie, bo na dziedzińcu opactwa benedyktynów w Tyńcu ciągle ktoś się kręci. To rowerzyści, to turyści. Umawiają się na afrykańską kawę i szarlotkę z benedyktyńską bitą śmietaną. Delektują się widokiem leniwie ciągnącej się Wisły, lasów, pagórków. Klimat, na szczęście, w niczym nie przypomina mrocznej aury z powieści Umberta Eco „Imię Róży”. Dominuje tu światło, w powietrzu unosi się zapach ziół i spokoju. Czasem, pod osłoną czarnego habitu, któryś z opasanych skórzanym pasem benedyktynów przemknie dziedzińcem, uśmiechnie się do gości. – Monachos to żyjący pojedynczo, ale nie w izolacji. – tłumaczy o. Jan Paweł Konobrodzki. – Nie jesteśmy z zaświatów, choć chcemy się w nie wyrwać. Święty Benedykt pisał w Regule, by przyjmować gości jak Chrystusa.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
aktualna ocena | 4,0 |
głosujących | 12 |
Ocena |
bardzo słabe
|
słabe
|
średnie
|
dobre
|
super