Zaryzykowałem

O spotkaniach z internowanymi, słynnych 80 milionach i trudnych relacjach z władzą PRL opowiada kardynał Henryk Gulbinowicz w rozmowie z ks. Rafałem Kowalskim.

Zaryzykowałem   Archiwum GN W 2008 r. prezydent Lech Kaczyński w uznaniu zasług kard. H. Gulbinowicza odznaczył go Orderem Orła Białego Pierwszy obóz dla internowanych, który ksiądz kardynał odwiedził, to Kamienna Góra. Jak wyglądała ta wizyta?

– Tak, do Kamiennej Góry zawieźli mnie Francuzi, którzy przyjechali z darami. Nie było benzyny, więc skorzystałem z ich uprzejmości. Nie powiedziałem im, dokąd jedziemy. Najpierw odprawiłem Mszę św. dla więźniów z długoterminowymi wyrokami. Było tam ze mną dwóch księży. Niewielu osadzonych skorzystało z sakramentu pojednania. Widocznie nie bardzo nam ufali. Miałem przy sobie obrazki nieżyjącego już kard. Stefana Wyszyńskiego. Po Eucharystii, ponieważ to było kilka tygodni do Wielkanocy, podchodziłem do każdego osobiście, podając rękę, składając życzenia i wręczając obrazek. Nie zapomnę starszego człowieka, któremu z oczu popłynęły łzy. Zapytałem: „Tęskni Pan za rodziną?”. On na to: „Nie mam nikogo”. Pytam zatem: „Skąd te łzy?”. Odpowiedział: „Ja tu jestem 23 lata i pierwszy człowiek z wolnego świata podał mi rękę”.

Druga Msza św. była dla internowanych. Oni byli przetrzymywani w dawnych pomieszczeniach filii obozu Gross-Rosen. Wiedziałem, że na podwórku wystarczy wykopać półmetrowy dół, by natrafić na ludzkie kości. Internowani spali na tych samych siennikach co więźniowie hitlerowscy, w pomieszczeniach były szczury. Poprosiłem wtedy o spotkanie z dyrektorem. To był mężczyzna ok. czterdziestki w randze kapitana. Mówię: „Panie kapitanie, jutro będę u wojewody i złożę wniosek, by zlikwidować oddział internowania w Kamiennej Górze, bo to jest filia Gross-Rosen. Jak to? Idziecie śladami Hitlera?”. On mówi: „To nie jest prawda”. Ja na to: „Ma pan łopatę, to pójdziemy na podwórko i pokopiemy. Tam będą kości ludzkie”. Musiał o tym wiedzieć. Nie chciał iść. Powiedziałem mu: „Mnie nie uwierzą, ale pana o to zapytają. Niech pan im powie prawdę. Pan przecież jest Polakiem. Niech pan pamięta o swojej mamie i o tym, jak pana wychowała”. Nic nie odpowiedział. Po jakimś czasie byłem w obozie dla internowanych w Nysie, a dyrektor mówi: „Mam dla księdza dobrą wiadomość. Obóz w Kamiennej Górze został zlikwidowany. Część więźniów wypuścili”. Zapytałem wówczas dyrektora, czy czegoś nie potrzebują. On złożył ręce i powiedział: „Kartofli, bo my czwarty miesiąc jemy tylko kaszę. Ja boję się, że wybuchnie bunt”.

Tam też przeżyłem niezwykłe doświadczenie, które uświadomiło mi, jaką mieliśmy młodzież. Pytam się więźniów: „Jesteście wszyscy?”. Oni: „Nie ma dwóch. Są w szpitalu. Starszy ze względu na problemy z sercem, a młodszy odciął sobie palec, bo chciał siebie doświadczyć, czy wytrzyma, gdy będzie torturowany przez UB”. Odwiedziłem ich w szpitalu. Życzyłem zdrowia, ale na młodego nakrzyczałem, że się okaleczył. Jaka 30 lat temu była młodzież? On chciał sprawdzić samego siebie!

Rozmawiając o stanie wojennym, trudno nie wspomnieć o słynnych 80 milionach, które do rezydencji przywieźli Józef Pinior i Stanisław Huskowski. Czy to prawda, że leżały za kotarą w korytarzu?

– O tym, że „Solidarność” ma taki fundusz i że trzyma te pieniądze w banku, nie wiedziałem. Nie uprzedzono mnie także wcześniej o zamiarach przechowywania ich w rezydencji. Gdy już przywieźli całą sumę, miałem świadomość, że w rezydencji są podsłuchy. Gestem pokazałem tylko, że nie można nic mówić, bo jesteśmy nagrywani. Natychmiast powiedziałem: „Ale ładne gruszki przywieźliście. Z jakiego to sadu?”. Zapytałem tylko później, czy to nie są pieniądze zdobyte w sposób nielegalny, czy nie pochodzą z rabunku. Poprosiłem o dowód wypłaty. Pokazali czek. Co mogłem zrobić? Mogłem powiedzieć: zabierajcie to, bo ja się boję, albo że jestem obserwowany, ale wówczas naraziłbym ich. Zaryzykowałem. Cudza własność pobudza do roztropności. Kiedy przychodzili rozmaici działacze z prośbą o pieniądze, nigdy nie dawałem „na słowo honoru”. Musieli mieć pisemne polecenie od władz „Solidarności”. A rzeczywiście przez całą noc do południa dnia następnego 80 mln. leżało w korytarzu. Trzeba było znaleźć jakieś schowki.

Skąd zatem wzięły się dolary?

– Złotówka zaczęła słabnąć. Nie mogłem powiedzieć nawet bardzo zaufanym ekonomistom, że otrzymałem takie pieniądze na przechowanie. Mówiłem wtedy, że kuria ma pewną kwotę i co mam zrobić w związku z coraz słabszym kursem złotego. Oni powiedzieli: „Wymienić na dolary”. Ponieważ to była wówczas sprawa kryminalna, trzeba to było robić bardzo ostrożnie. Przy Bożej pomocy udało nam się.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Rozpocznij korzystanie