O spotkaniach z internowanymi, słynnych 80 milionach i trudnych relacjach z władzą PRL opowiada kardynał Henryk Gulbinowicz w rozmowie z ks. Rafałem Kowalskim.
Miliony na prawdę
Karol Białkowski
Kamila Miśkiewicz/ GN Pani Elżbieta stoi przed wejściem głównym do wrocławskiego oddziału NBP. Poranek 3 grudnia 1981 r. Trzech mężczyzn wchodzi do budynku Narodowego Banku Polskiego we Wrocławiu po 80 mln zł w gotówce. Nie zdawali sobie sprawy, że jedna mała dyplomatka i reklamówka to za mało, aby pomieścić tak wiele banknotów.
Historia, która zainspirowała Waldemara Krzystka do stworzenia filmu o brawurowej akcji młodych członków dolnośląskiej „Solidarności”, to fakt. Fabuła filmu jest jednak zabarwiona nutką fikcji, co sprawia, że ogląda się go wręcz z otwartymi ustami. Pani Elżbieta Szymkowiak była ówczesnym skarbnikiem NBP i wypłacała tytułowe 80 milionów. Czytelnikom GN opowiada o kuluarach tego wydarzenia.
Bankowa rutyna
– Na początku grudnia nikt się nie spodziewał, że za kilka dni zostanie wprowadzony stan wojenny – wspomina wydarzenia sprzed 30 lat. Sytuacja była jednak coraz bardziej napięta i „coś” wisiało w powietrzu. Może członkowie „Solidarności” przeczuwali zbliżające się niebezpieczeństwo i dlatego podjęli się ratowania związkowych pieniędzy.
– Cała akcja była, wbrew powszechnemu przekonaniu, zupełnie legalna. Dopełnione zostały wszelkie formalności dotyczące wypłaty gotówki – opowiada E. Szymkowiak. Dzień przed podjęciem pieniędzy petenci zgłosili się do dyrektora NBP Jerzego Aulicha, prosząc o przygotowanie odpowiedniej sumy. Jako przedstawiciele organizacji społecznej nie musieli tłumaczyć się, po co wypłacają tak duże środki. Dyrektor wydał odpowiednie dyspozycje i następnego ranka wszystko było przygotowane.
Do przekazania pieniędzy doszło w odrębnym pomieszczeniu, a dokładnie w bankowej... szatni. – Za matowymi drzwiami był duży stół, na którym ułożyłyśmy pieniądze. Tworzyły sporych rozmiarów „ścianę”. Wraz z drugą skarbniczką, Czesławą Bielanik, sprawdziłyśmy dowód osobisty Józefa Piniora, bo na niego był wystawiony czek – opowiada uczestniczka tamtego zdarzenia. Po wypełnieniu formalności pojawił się duży problem, bo mężczyźni nie mieli gdzie spakować tak ogromnej ilości banknotów. Jak opowiada pani Elżbieta, do przyniesionej przez nich aktówki i reklamówki zmieściła się co najwyżej 1/30 tego, co leżało na stole. Bank pożyczył im więc dwie duże walizki, w których mogli przetransportować pieniądze. – Nie miałyśmy pojęcia, że tak wielka suma będzie przewożona maluchem, a nie zabezpieczonym konwojem – dodaje.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |