O pracy kapłana na misjach, różnorodności kultur i więzi z Bogiem z ks. Robertem Nurczykiem rozmawia Krzysztof Kozłowski.
Krzysztof Kozłowski: Niedawno wrócił Ksiądz z misji. Jaka jest brazylijska rzeczywistość?
Ks. Robert Nurczyk: – Większość osób wyobraża sobie, że na misjach ksiądz przebywa wśród dzikich plemion, prawie nadzy ludzie razem polują, a kaplice są pełne tubylców. Może w niektórych miejscach tak jest, ale to nie są codzienne obrazy z pracy na misjach. Znajomi oczekują barwnych opowieści, niesamowitych przygód i przeżyć. A rzeczywistość wygląda nieco inaczej. Brazylia to bardzo różnorodny kraj, o wielu kulturach i tradycjach. Każdy region ma inną religijność. Północna część jest bardzo biedna. To Amazonia, ogromne odległości między miejscowościami, dzikość natury. Z kolei południe pełne jest Europejczyków. Byłem w stanie San Paulo, w miejscowości Lupercio i Santa Terezinha, czyli w południowej części Brazylii. Jeśli chodzi o wyznania, to prawie 50 proc. stanowią katolicy. Reszta to protestanci i przedstawiciele innych religii. Powszechnym zjawiskiem są Kościoły neopentekostalne. Powstają nagle i jeśli mają dochód, to pozostają w miejscowości; jeśli nie, przenoszą się do innych miejsc. Ja bym je nazwał sektami. Osoby tworzące je kończą specjalne kursy, potem zakładają swój Kościół. Wynajmują jakiś garaż, odnawiają go, ustawiają ławki, ołtarz i zaczynają kampanię promocyjną. Po miejscowości jeżdżą samochody z głośnikami, zapraszają na spotkania. Ludzie często się na to nabierają, bo podczas nabożeństw jest dużo krzyku, emocjonalności. Jeśli podczas nich ktoś zostanie cudownie uzdrowiony – oczywiście podstawiona osoba – to na jakiś czas sekta ma zagwarantowany sukces i pieniądze, bo w tym kraju płaci się dziesięcinę na rzecz Kościoła, do którego się należy.
Praca misyjna jest tam więc trudna?
– Osobiście odczuwałem nieustającą presję. Bo tam do kościoła chodzi garstka ludzi. Widzimy tych, którzy idą do innych wspólnot, często właśnie pod wpływem emocji. Co zatem zrobić, żeby im uświadomić, że w Kościele katolickim mamy Eucharystię, sakramenty, że mamy żywego Boga, a nie granie na emocjach i wydzieranie pieniędzy z portfeli? To wymaga ogromnej cierpliwości, trzeba po prostu być z ludźmi. Odwiedzać w domach, zachęcać. Myślę, że polscy księża często przeżywają tam frustrację, bo człowiek by chciał, ale nie wie jak. Bez częstej modlitwy i zawierzenia tych wysiłków Jezusowi nie da rady. Bo jak reagować, kiedy wchodzi się do kościoła i okazuje się, że nie ma konfesjonału. Pytam, czy był kiedyś. Tak, jakieś 20 lat temu. Teraz jest w muzeum. Odzyskałem go. Ale w ciągu miesiąca spowiadało się może z 5 osób. Bo oni czekają na spowiedzi adwentowe i wielkopostne. Czasem spotykałem się z niezrozumieniem u tamtejszego duchowieństwa. To nie jest Kościół polski, ale brazylijski, mówili. Całe szczęście zawsze jest grupa bardzo zaangażowanych katolików, którzy stanowią biblijną sól wspólnoty. Mnie było łatwiej, bo przed Brazylią byłem przez rok na misjach w Argentynie.
A więc Ksiądz był już przyzwyczajony do tej mentalności?
– Okazało się, że mentalność Argentyńczyków i Brazylijczyków jest zupełnie inna. Ci pierwsi są zamknięci, mają postawę roszczeniową. Myślą tak: przyleciał do nas ksiądz z Europy, a każdy Europejczyk równa się człowiek bogaty, a więc przyleciały do nas pieniądze. I mówią: pisz do waszych fundacji, niech nam pomagają, to twój obowiązek. A ludzie tam nie są biedni. Dlatego wielkim zaskoczeniem dla mnie był pierwszy dzień w Brazylii, kiedy parafianie przyszli do mnie i pytali, czego potrzebuję. Kupili pościel, ręczniki, wyraźnie cieszyli się, że mają księdza.
Jaka jest różnica między wiernymi z Polski a tymi w Ameryce Południowej?
– W Polsce to ludzie idą do księdza. Szukają go. Z taką świadomością leciałem do Ameryki Południowej. Że tam jeszcze bardziej będą mnie potrzebować. Bo ciągle mówi się, że misje, że potrzeba kapłanów, że wierni chodzą po kilkanaście kilometrów na Eucharystię. Przylatuję do Argentyny i okazuje się, że to nie oni mnie szukają, ale to ja mam szukać ich (śmiech). Praca na misjach jest czymś spalającym kapłana. Jeśli chce się on bezgranicznie zaangażować, a jeszcze jest w gorącej wodzie kąpany – jak ja – to musi umrzeć dla siebie, by narodzić się dla ludzi, dla których przejechał. Misje wymagają od kapłana pogłębienia relacji z Jezusem. Jeżeli tam ksiądz przestanie się modlić, to bardzo szybko przestaje być kapłanem.
Ks. Robert Nurczyk - święcenia kapłańskie otrzymał w 2005 r. W 2008 wyjechał na misje do Argentyny. W latach 2009–2011 był na misjach w Brazylii. Od września br. Wikary w parafii pw. św. Mateusza w Olsztynie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |