Kiedy rodzina Armine Ożgi przyjechała do Polski 20 lat temu, Polacy mówili na nich „ruskie”. Nie pomagało tłumaczenie, że są z Armenii. Dziś sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Otwartość na cudzoziemców i ich postrzeganie bardzo się zmieniło, choć wciąż jest wiele do zrobienia.
Lublin to najczęściej pierwszy przystanek ludzi wyjeżdżających na Zachód z krajów byłego Związku Radzieckiego. Są wśród nich uchodźcy, którzy w obawie o swoje zdrowie i życie zdecydowali się opuścić dom i udać w nieznane. Inni to emigranci zarobkowi szukający w naszym kraju lepszych warunków życia. Jeszcze inni przyjeżdżają do Polski na studia. Część z nich w naszym mieście zostaje, część jest tu tylko na chwilę i rusza dalej. Kilka lat temu lubelskie Centrum Wolontariatu zorganizowało kampanię społeczną zatytułowaną „Bo byłem przybyszem”. – Cudzoziemców jest u nas całkiem sporo. Zaczynając tę kampanię, chcieliśmy przyczynić się do zwiększenia świadomości społecznej na rzecz obywateli państw trzecich, czyli takich spoza Unii Europejskiej – mówi Armine Ożga, koordynator miasteczka integracyjnego.
– W Lublinie studiuje ponad 1000 cudzoziemców, z czego ok. 850 wywodzi się z krajów spoza obszaru UE. Kilka lat temu większość lublinian mało o nich wiedziała, a oni sami też różnie odnajdywali się w naszej rzeczywistości. Chcieliśmy znaleźć sposób na wzajemne poznanie i integrację. Stąd kampania społeczna – tłumaczy Armine. – „Lubelscy” cudzoziemcy pokazywali się w mediach, na billboardach, plakatach, organizowaliśmy spotkania integracyjne. Wtedy też powstał pomysł stworzenia miasteczka integracyjnego, gdzie będzie można spędzić razem trochę czasu, czegoś się nauczyć, poznać i zwyczajnie ze sobą być. Kampania się zakończyła, ale pomysł na miasteczko został. W tym roku zorganizowaliśmy je drugi raz, zapraszając młodych z różnych szkół do Dąbrowicy, gdzie w ciągu czterech dni uczestniczyli w warsztatach i spotkaniach razem z rówieśnikami z różnych krajów – wylicza.
Spotkanie twarzą w twarz
Prawdziwa integracja następuje dopiero wtedy, gdy jeden człowiek może spotkać drugiego osobiście i zweryfikować swoją wiedzę na temat danej kultury czy narodowości. W ramach miasteczka zorganizowano więc spotkania z gośćmi z różnych krajów, którzy obecnie przebywają w Lublinie. – Mieliśmy Pakistan, Honduras, Tajwan, Czeczenię, Ukrainę, Ugandę. Uczestnicy spotkań, gimnazjaliści i licealiści, byli zdziwieni, że takie osoby mieszkają w Lublinie – mówią organizatorzy miasteczka. – Na co dzień na ulicy ich nie widać, bo większość niczym się nie wyróżnia. A jednak takie osoby mieszkają w naszym mieście, uczą się lub pracują – zapewniają. Cudzoziemcy znaleźli się także wśród samych uczestników spotkania. Przyjechała 20-osobowa grupa z Ukrainy oraz kilka osób obcego pochodzenia, które uczą się w lubelskich szkołach.
– Ogromną radością i wręcz naszym sukcesem jest obecność wśród uczestników dziewcząt pochodzenia gruzińskiego, które uczą się w lubelskich technikach. Gruzini są bardzo ostrożni w wysłaniu swoich dzieci, szczególnie dziewcząt, na spotkania, podczas których nie ma rodziców. W ich kulturze dziewczęta długo, można powiedzieć, są pilnowane przez krewnych, by przypadkiem nie zostały zhańbione – mówi Armine. Uczestnicy miasteczka mogli wziąć udział w różnych warsztatach atrakcyjnych dla młodych ludzi, ale także poznać konkretne historie osób z różnych krajów. – Warsztaty miały być okazją do nauczenia się czegoś i wspólnej świetnej zabawy. W końcu to znakomita okazja do poznania się i integrowania różnych ludzi. Spotkania z gośćmi były poważnym spojrzeniem na sytuacje w różnych krajach, problemy ludzi i ich zmagania w nowej polskiej rzeczywistości – mówią organizatorzy.
Nie jestem ruska
Armine do Polski przyjechała razem z rodzicami i bratem jako nielegalni imigranci z Armenii. Zamieszkali w Puławach. Tu próbowali zacząć życie od nowa. Wyjechali z Armenii, by szukać dla swojej rodziny lepszych możliwości. Na początku nie było łatwo. Nielegalny pobyt, związane z tym komplikacje i dająca się powszechnie odczuć obcość. – Ale mieliśmy to szczęście, że spotkaliśmy też życzliwych ludzi – opowiada. Jej było o wiele łatwiej niż rodzicom. Po przyjeździe do Polski tutaj się uczyła, tutaj skończyła studia, tutaj wyszła za mąż za Polaka. – Nie miałam takich komplikacji w kwestiach prawno-formalnych, które mieli rodzice i które dają im się we znaki nawet jeszcze dzisiaj – mówi. Ale problemów nie uniknęła. Pamięta pierwsze polskie spotkanie towarzyskie, na które zostali zaproszeni, i powtarzane na każdym kroku, że „to są ruskie”. – Taka była świadomość ludzi. Myślę, że Polacy uważali to za coś normalnego i że każdy był tak nazywany, bo to było kojarzenie z ZSRR. A niestety często nawet dziś nie ma w Polakach świadomości, że tam każdy kraj był inny i że każdy miał swoją historię i kulturę. Poza tym w Polsce Ormianie niestety nie są mocno zrzeszeni i nie mają możliwości pokazania, kim naprawdę są i jaką mają kulturę – mówi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |