Sto lat temu w Sarajewie bośniacki Serb Gawriło Princip zastrzelił arcyksięcia Franciszka Ferdynanda. Towarzyszące rocznicowym obchodom wydarzenia pokazały, że do Bośni i Hercegowiny nieprędko powróci spokój.
Zgoda tylko na papierze
Rocznicowy rozłam nie jest niestety niczym nowym. To tylko kolejny element niekończącego się sporu narodów zamieszkujących niestabilne państwo – Bośniaków, bośniackich Serbów oraz Chorwatów. Skomplikowany federacyjny ustrój polityczny kraju został potwierdzony w 1995 roku na mocy kończącego wojnę porozumienia z Dayton. Teoretycznie system sprawiedliwie zaspokaja ambicje wszystkich części składowych. Na czele władz stoi trzyosobowe prezydium – Bośniak, Serb i Chorwat – wyłaniane w wyborach powszechnych. Przywódca zmienia się rotacyjnie. Oprócz federalnego parlamentu i rządu dwie części składowe – Federacja Bośni i Hercegowiny oraz Republika Serbii – mają własne organy władzy.
W praktyce system funkcjonuje bardzo źle. Wiele centralnych instytucji administracyjnych czy kulturalnych od lat tkwi w zawieszeniu, gdyż zwaśnione grupy etniczne nie mogą zgodzić się co do kierunków działania. Serbowie skupili się przede wszystkim na wzmacnianiu niezależności swojej części kraju. Związki Republiki Serbii z resztą kraju są coraz luźniejsze.
Swoje roszczenia coraz głośniej wyrażają Chorwaci – trzecia największa grupa zamieszkująca Bośnię i Hercegowinę. Stanowią oni około 15 proc. populacji kraju. Domagają się takich samych praw jak Bośniacy i Serbowie, a więc własnych instytucji i organów władzy. Głosy wsparcia płyną z sąsiedniej Chorwacji. Ostatnio roszczenia poparł Milan Bandić – burmistrz Zagrzebia. Władze BiH na razie konsekwentnie odrzucają pretensje Chorwatów. Lecz trudno przewidzieć, czy na złagodzenie ich stanowiska nie wpłynie dalsza destabilizacja kraju. Szczególnie że do gry włączył się Kreml.
Carskie powołanie
Rosja od stuleci rości sobie pretensje do bycia protektorem i rzecznikiem interesów Serbów. Przez cały XIX wiek carowie wspierali starania Serbii o wyzwolenie się spod jarzma osmańskiego. Oba narody łączy wspólnota religijna i kulturowa. W drugiej połowie zeszłego stulecia rosyjskie wpływy na Bałkanach zmalały. Marszałek Tito odrzucił radziecki protektorat. Podczas wojny w Bośni Rosja była z kolei zbyt słaba, by aktywnie wpłynąć na rozwój wydarzeń. Obecnie Kreml stara się nadrobić stracony czas. Wszak Władimir Putin zmierza do zmiany układu sił we współczesnej Europie. Głównym pionkiem na Bałkanach w tej wielkiej rozgrywce stała się właśnie Republika Serbska i jej prezydent Milorad Dodik.
W marcu przywódca niewielkiej części składowej BiH został przyjęty w Moskwie z honorami godnymi najważniejszych światowych polityków. Dodika ugościli patriarcha Cyryl, Siergiej Ławrow i prawdopodobnie także Putin (choć obie strony nie wydały na ten temat oficjalnego oświadczenia). Zarówno Rosji, jak i bośniackim Serbom współpraca opłaca się i niesie konkretne korzyści. Milorad Dodik dostaje dyskretne, ale zarazem mocne wsparcie idei wystąpienia z BiH. Kreml zadeklarował też, że po ewentualnej secesji można liczyć na konkretne wsparcie finansowe.
Władimir Putin zyskuje zaś sojusznika gotowego poprzeć każdy jego projekt energetyczny, w tym rurociąg South Stream. Już teraz Rosja inwestuje w budowę nowych elektrowni na tych terenach. Układ z bośniackimi Serbami był dla Kremla szczególnie istotny w czasie aneksji Krymu. Zbuntowana część BiH zdecydowanie poparła krymskie „referendum”. Dołączyła tym samym do grona utrzymywanych przez Moskwę małych quasi-państewek: Gagauzji, Naddniestrza czy Osetii Południowej. Dzięki nim Rosja może w kontrolowany przez siebie sposób destabilizować sytuację w Europie i trzymać w szachu kraje spoglądające w stronę integracji europejskiej. Wsparcie tak potężnego protektora sprawia, że Dodik nie przejmował się niezwykle trafnym pytaniem, dlaczego, będąc Serbem, uznaje on prawo Krymu do decydowania o swym losie, a odmawia tego mieszkańcom Kosowa…