Charków jest miastem wielu niespodzianek. Większość jego mieszkańców mówi po rosyjsku, wielu ma w Rosji rodziny. A jednak oparli się rosyjskiej dywersji. Mer rządzi miastem przez Skype’a, z Izraela, a wspólnota pobożnych Żydów modli się w budynku kurii biskupiej.
Mozaika wyznań i religii
Chyba wszystkie religie i wyznania obecne na Ukrainie mają swoje wspólnoty i świątynie w Charkowie. Wyznaniem dominującym jest jednak prawosławie, należące do Patriarchatu Moskiewskiego. Do nich należą najpiękniejsze cerkwie w centrum miasta, sobory pokrowski i błagowieszczański , gdzie nawet w roboczy dzień można spotkać sporo modlących się ludzi. Obok nich są także prawosławni należący do Patriarchatu Kijowskiego i Ukraińskiego Kościoła Autokefalicznego. Zdecydowanie wspierają ukraińską państwowość, a ich duchowni brali udział w modlitwie na miejscowym Majdanie, który zbierał się pod pomnikiem Tarasa Szewczenki. Byli tam także miejscowi księża rzymskokatoliccy, a zwłaszcza proboszcz parafii pw. Wniebowzięcia NMP o. Aleksander Litwiniuk. Wspólnota katolicka w Charkowie liczy kilka tysięcy osób, skupionych w 5 parafiach diecezji charkowsko-zaporoskiej. Kiedyś katolikami byli tu głównie Polacy i Niemcy, dzisiaj są wszystkie narodowości. Liczną, rzucającą się w oczy grupą są Wietnamczycy, którzy przyjechali tu w czasach sowieckich i pozostali. W każdą niedzielę odprawiana jest dla nich Msza św. w języku wietnamskim. Ważną grupą jest wspólnota żydowska – liczna i wpływowa, nie tylko z powodu dwóch ostatnich merów Charkowa – Dobkina i Kernesa. W centrum miasta stoi wspaniała zabytkowa synagoga, jedna z większych we wschodniej Ukrainie. Osobliwością jest wspólnota judeochrześcijańska, łącząca kult Tory z wiarą w Jezusa Chrystusa. Ponieważ w synagodze nie mogli się spotykać, przygarnął ich Kościół. Co tydzień spotykają się na modlitwie w gmachu kurii biskupiej. Widok mężczyzn w jarmułkach, w nabożnym uniesieniu wymawiających imię Jezusa, był dla mnie może największą niespodzianką w czasie krótkiego pobytu w Charkowie.
Wszystkie wyznania chrześcijańskie wiosną br. jednoznacznie wsparły ukraińską suwerenność. Stosunek moskiewskiego prawosławia do tych wydarzeń nie był tak jednoznaczny. – O ile prawosławna hierarchia zachowywała się na ogół lojalnie – mówi gubernator Warczenko – to była grupa proboszczów wyraźnie wspierająca działania separatystów, którzy swoje marsze czasem zaczynali od nabożeństw w cerkwiach.
Próbowałem rozmawiać z kapłanem z katedralnego soboru, ale odmówił, twierdząc, że czas jest gorący, a oni boją się prowokacji. Jednak większość wiernych tego Kościoła, nawet jeśli ma zastrzeżenia do władzy w Kijowie, nie popiera separatystów. Irina, urzędniczka z prywatnej firmy, którą spotkałem w soborze pokrowskim (czyli pod wezwaniem Matki Bożej Opiekunki), dyskretnie zwróciła mi uwagę, abym nie fotografował wiernych, gdyż ludzie obawiają się, w jakich celach będą te zdjęcia wykorzystane. Pokazałem jej jednak legitymację „Gościa” i zgodziła się na chwilę rozmowy. Jest ekonomistką, nieźle zarabia, nie ma świadomości ukraińskiej w tym sensie, jak przedstawia się ona w zachodniej Ukrainie. Wychowała się w środowisku rosyjskojęzycznym, dla którego problem świadomości narodowej nie był ważny. – My byliśmy przede wszystkim z Charkowa – podkreśla. W rodzinie pamiętało się jednak o kozackich swobodach i o tym, że miasto założyli wolni Kozacy. Pamiętano także o dziadku, nauczycielu, który w 1937 r. został aresztowany pod zarzutem szerzenia ukraińskiego nacjonalizmu, tylko dlatego, że organizował konkurs pieśni ludowych.
Został rozstrzelany i jego nazwisko dzisiaj widnieje na tablicy memorialnej, która znajduje się na cmentarzu ofiar totalitaryzmów w parku leśnym Piatichatki, położonym kilka kilometrów od Charkowa. W centralnej kwaterze leżą polscy jeńcy wojenni z obozu w Starobielsku, rozstrzelani w gmaszysku miejscowego NKWD w centrum Charkowa (dzisiaj to siedziba Służby Bezpieczeństwa Ukrainy). Obok Polaków spoczywają tam również Ukraińcy i Rosjanie, rozstrzelani w czasach Wielkiego Terroru (1937–1939). Część jej rodziny pamięta także tragedię Wielkiego Głodu (Hłodomoru), kiedy na początku lat 30. chłopi z okolicznych wsi marli jak muchy, pomimo że ziemia jest żyzna i chleba wcześniej nikomu tutaj nie brakowało. Od tamtego czasu w wielu rodzinach przestało się rozmawiać po ukraińsku.
Jednak pamięć historyczna powoduje, że do Rosji, a zwłaszcza Rosji Putina, miejscowi odnoszą się z wielką nieufnością. – Ukraina daje nam jakieś szanse, jeśli wszystko się uspokoi. Od Rosji nie czeka nas nic dobrego – mówi Irina. – Dlatego śmiałam się, gdy dzwonili do mnie krewni z Rostowa nad Donem, zachęcając, abym natychmiast uciekała do Rosji, gdyż za chwilę do Charkowa przyjdą banderowcy i zrobią pogrom wszystkich prawosławnych mówiących po rosyjsku. Są jednak tacy, którzy także u nas ulegli tej propagandzie.
Mówiąc o fenomenie rosyjskojęzycznego Charkowa, który został wierny Ukrainie, gubernator Warczenko nazywa to pasywną świadomością ukraińską. Jak się okazało, to wystarczyło, aby hasła rosyjskiej irredenty zostały odrzucone. – Jesteśmy trochę jak Irlandczycy – mówi Aleksander Szewczenko – którzy na przestrzeni wieków często utracili język, ale zachowali jednak poczucie odrębności od Anglii. Ale to się zmienia – dodaje. – Na charkowskim Majdanie w 2004 r. mówiono wyłącznie po rosyjsku. Teraz często było słychać ukraiński, a wielu przemawiających po rosyjsku kilka słów próbowało jednak powiedzieć po ukraińsku. Agresja Putina – konkluduje Szewczenko – pomogła nam w utrwaleniu ukraińskiej świadomości, także wśród tych, którzy na co dzień rozmawiają w języku rosyjskim.•