Rozmowa Pauliny Guzik z Shawnem Carneyem - "wojownikiem modlitwy", modlącym się pod klinikami aborcyjnymi.
Paulina Guzik: Abby Johnson przeszła na stronę pro-life po zobaczeniu na ultrasonografie, jak dziecko broni się przed narzędziami aborcyjnymi. W twoim życiu też był taki przełomowy moment, czy bycie „pro-life” wyniosłeś z domu?
Shawn Carney: Moja historia w tym zakresie jest mało spektakularna. Już od dziecka czułem, że coś jest nie tak, i stałem za życiem, ale nigdy nie podjąłem w tym kierunku działań, dopóki nie poznałem mojej cudownej żony. Myślę, że nie można nie doceniać katolickiego sposobu wychowywania dzieci w wierze i nauczania różnic pomiędzy dobrem a złem. Rozważanie aborcji w świetle etyki akurat nie wymaga tęgiej głowy, a bycie pro-life nie czyni bohaterem ani świętym. Nawet przedszkolak jest w stanie zrozumieć, dlaczego aborcja jest zła, dlatego od początku byłem za życiem. Uważałem, że aborcja stygmatyzuje, jest morderstwem, a do tego strasznym, niegodziwym czynem. Nie wiedziałem tylko tego, że możemy coś z tym zrobić. Wszystko zmieniło się, gdy byłem w szkole średniej i na studiach. Uważam, że ludzie tacy jak ja, również młodsi, z gimnazjów i szkół średnich, z którymi co jakiś czas rozmawiam, nie muszą doznawać nagłego olśnienia w natłoku codziennych obowiązków, żeby zrozumieć prostą rzeczywistość aborcji. To bardzo proste, zwłaszcza że młode pokolenia są bardzo ukierunkowane na naukę. Mamy mnóstwo danych, badań i niezwykle prosto to wytłumaczyć. To jeden z najprostszych problemów etycznych w historii, z którymi Kościół miał do czynienia, do tego rozłożony na czynniki pierwsze z niezwykłą przejrzystością i aktywnością. W świetle takich prawd mogę się tylko zgodzić, że aborcja jest zła, to oczywiste. (...)
Czego potrzeba do tego, aby zdecydować się pójść modlić przed kliniką?
Myślę, że odwagi, to oczywiste. Wiele osób trenuje sporty ekstremalne, skacze ze spadochronem czy też chodzi do parków rozrywki korzystać z atrakcji znacznie straszniejszych i groźniejszych niż modlenie się pod kliniką aborcyjną, ale żadna z tych osób nie ocali niczyjego życia. Nasze działania ratują życie, dlatego wymagają odwagi i trudu, co wiem z pierwszej ręki. Na początku jest ciężko, zresztą początki zawsze takie są. W ujęciu statystycznym mierzymy się z rzeczywistością gorszą niż Holokaust, z największą hekatombą w historii ludzkości.
Jaka jest najskuteczniejsza strategia ruchów pro-life, gdy po drugiej stronie widać transparenty z napisem: „To nasz wybór”?
Prawa człowieka, to znaczy troska o interesy tych, którzy nie mogą zabrać głosu w swojej obronie. Aborcja to naruszenie prawa człowieka. Udana aborcja polega na pozbawieniu życia człowieka, który nie ma możliwości obrony. Nienarodzone dzieci traktuje się jak własność, co miało już miejsce w historii Ameryki. Do tego aborcja ma katastrofalne skutki dla kobiet. Rzekomy wybór to kwintesencja antykobiecości. Nie ma gorszej zbrodni wobec kobiety niż przekonanie jej, że kobietą czyni ją jedynie zdolność i prawo do dokonania aborcji. Nie wyobrażam sobie bardziej poniżającej rzeczy, którą można powiedzieć kobiecie. To wyjątkowo smutne, ale często te fakty podkreślają osoby cierpiące z powodu aborcji lub po prostu zagubione. Większość osób nie dostrzega w tym niczego złego, bo wszystko odbywa się w szpitalu, a ofiar nie widać jak na wojnie, dlatego bronią one tego barbarzyństwa. Oczywiste jest jednak, że zabieg jest wymierzony przeciwko dziecku i ludzkości, a także kobietom, którym rzekomo pomaga, nie mówiąc już o tym, jak demoralizujący obraz społeczeństwa przedstawia. Uważam, że takie komunikaty oraz przyjęta strategia ruchów pro-life w USA reprezentują energię oddolną. Natomiast przemysł aborcyjny z ośrodkami Planned Parenthood ma co prawda dużo pieniędzy i wpływów politycznych, ale jest organizowany odgórnie. Stawia głównie na Waszyngton, co, jakby nie patrzeć, działa na niektórych frontach, ale brakuje im umocowania w masach społecznych. W ciągu ostatnich 10 lat zamknęli 37% placówek. To znak, że dzięki wydarzeniu „40 dni dla życia”, centrom będącym za macierzyństwem i podobnym wspaniałym inicjatywom – wygrywamy. Warto nadmienić, że w nasze działania angażują się młodzi ludzie. Ruchy oddolne to coś więcej niż polityka. Nie ma dla nich znaczenia, czy prezydentem jest Obama, największy w historii obrońca aborcji na takim stanowisku, czy Trump, który plasuje się w czołówce prezydentów pro-life. Inicjatywy społeczne są jak trawa, to znaczy rosną ku górze aż do osiągnięcia celu – naszym jest zakończenie aborcji. (...)
A co z kobietami? Czy dochodzą do ciebie głosy kobiet, które po obejrzeniu filmu zrezygnowały z aborcji?
Tak, niemal natychmiast doszły do mnie takie informacje. Na początku myślałem, że ocalenie choćby jednego dziecka będzie sukcesem. Cieszyłbym się, gdyby jedna kobieta po obejrzeniu filmu zrezygnowała z zabiegu, ale zaledwie kilka godzin od premiery zaczęły do nas docierać różne relacje. Jedna z kobiet miała mieć aborcję w sobotę, ale jej przyjaciółce udało się ją namówić na wspólne wyjście na „nasz” proliferski film. Kupiły bilety na piątkowy seans filmu, myśląc, że po wyjściu z kina kobieta powie triumfalnie: „Widziałam film, a jutro i tak będzie aborcja”! Oczywiście film był dla niej na tyle poruszający, że nie tylko nie poddała się zabiegowi w sobotę, ale i udała się z koleżanką pro-life na czuwanie „40 dni dla życia” pod kliniką, w której miała umówiony zabieg, i modliła się wspólnie z innymi. Właściwie to było pierwsze świadectwo w weekend premiery. Myślę, że dzięki filmowi urodzi się naprawdę wiele nieplanowanych dzieci. To naprawdę piękne i cieszy mnie to, że mogę tego doświadczyć.
*
Powyższy tekst jest fragmentem książki "Nieplanowane. Bunt dla życia". Autorzy: Chuck Konzelman, i Cary Solomon. Wyd. Rafael.