Poranne wyjście na zakupy okazało się tak fascynujące, że ledwośmy do sklepu doszli.
Powietrze pachniało jeszcze deszczem. W nocy solidnie popadało, z czego nasi zieloni przyjaciele bardzo się ucieszyli. Noc zabrała ze sobą deszcz, a dzień przyniósł słońce. W odpowiedzi na wyczekiwaną wilgoć, po chodniku snuły się ślimaki.
Najpierw przywitały nas wstężyki, niezbyt duże ślimaki, których muszle rzeczywiście wyglądają jak zakręcone wstęgi. Dość sporo z nich znajdowało się też pod krzakami na ciągnącym się wzdłuż chodniku paśmie zieleni. Po chwili zobaczyliśmy wielkiego winniczka z piękną brązową muszlą, wyciągniętym chropowatym ciałem i sterczącymi ufoludkowymi oczami.
Winniczków było więcej, a wraz z nimi śluzowate ślady. Patrzyliśmy uważnie pod nogi, zatrzymując się raz po raz. Czasem tylko rozpraszały nas przelatujące nad nami z piskliwym skrzeczeniem jerzyki. Wtedy trzeba było wybierać, na co patrzeć.
Kiedy uporaliśmy się już ze ślimakami, zwróciliśmy uwagę na wzmożony ptasi ruch przy ścianie bloku mieszkalnego. W regularnych odstępach umieszczono tam kwadratowe kratki wentylacyjne. Większość z nich była poprzedziurawiana, a ptaki najwidoczniej uwiły tam swoje gniazda. Jedna ptasia rodzina umościła się w dziurze w ścianie ocieplonego budynku.
Zastanawiam się, czy one same sobie wydziobały dziury w kratkach wentylacyjnych i w tynku? Prawdopodobnie były to wróble, pełno ich tam było. Kratki były wysoko, wysoko, a my nie wzięliśmy ze sobą naszego monokulara, który by pomógł nam wyjaśnić tę kwestię.
Wszak szliśmy tylko na zakupy.
*
Tekst z cyklu Spotkania z przyrodą
Ewa Winiarska Drzyzga / Wiara.pl Wstężyki to niezbyt duże ślimaki, których muszle rzeczywiście wyglądają jak zakręcone wstęgi.