Kanap(k)owe rady

Szkoła może wspierać rodziców, ale nie zrobi tego bez nich samych.

Gdy już plecak dziecka został wypełniony drogocennymi książkami, gdy wreszcie skompletowane zostały wszystkie niezbędne pomoce naukowe i uczucie ulgi zapanowało w sercu na wieść, że nowa wychowawczyni to nauczycielka, o której krąży opinia zdolnego i świetnie radzącego sobie pedagoga, wówczas czas najwyższy na rodzicielską odwagę cywilną.

Zrób pani pizzę

Dyrektor, który czuje się panem szkoły, nauczyciele w roli „świętych krów” i uczniowie, jako zło konieczne to całkowity anachronizm. Wie o tym ten pierwszy, wiedzą ci drudzy a nawet ci trzeci. Nie wiedzą rodzice. Przynajmniej wielu z nich. – Rodzice nie znają swoich praw – ocenia Tomasz Włostowski, długoletni przewodniczący Rady Rodziców w świdnickiej podstawówce. – Dlaczego? Bo to jest wygodne. Nie komplikuje sumienia. Pozwala zastosować metodę „spychologii” i obarczyć szkołę całą odpowiedzialnością za konsekwencje złego wychowania. Inni wolą nie wiedzieć, o co chodzi we współpracy rodziców z dyrekcją i nauczycielami, bo to chroni ich samych przed zaangażowaniem w życie szkoły – zauważa. – Mają więcej czasu, mniej zmartwień i święty spokój, bo konieczną robotę i tak wykonają jakieś naiwniaki – dodaje ironicznie.

Znajdą się jednak i tacy dyrektorzy, dla których uciekający od odpowiedzialności rodzice, to skarb. Łatwo bowiem nimi manipulować, łatwo urobić ich na swoją modłę, łatwo z takimi współpracować, bo „współpraca” polega na podsuwaniu im papierów do podpisania. Wtedy wypicie kawy z dyrektorem w jego gabinecie to szczyt wyróżnienia i największa nagroda za niekomplikowanie mu życia. – Ale zaraz, zaraz! Przecież trzeba coś robić! – przyjdzie olśnienie pod koniec małej czarnej. – Oczywiście! Jak najbardziej, przecież są naprawdę ważkie tematy do dyskusji, np. menu – padnie sugestia.

– Kiedy przekonałam się, czego dotyczą zażarte dyskusje w gronie Rady Rodziców, powiedziałam jasno i wyraźnie: to nie dla mnie. Szkoda mojego życia na zastanawianie się, czy syn ma dostać połowę, czy raczej całą pizzę jako posiłek na egzaminie – wspomina Joanna Kaptur, matka czwórki dzieci i „oszołomka” dla wielu rodziców.

Kula u nogi

Dla rodziców z zasadami i żyjącymi wartościami, jakie zostawił Pan Jezus, rodziców meblujących nie tylko głowę, ale i serce, i sumienie swego dziecka, połowa września to czas zdawania egzaminu z odwagi. – Formują się trójki klasowe, a z nich wytypowane zostaną osoby tworzące radę rodziców, której członkowie to prawdziwi partnerzy w rozmowach o zarządzaniu szkołą – przypomina Joanna. – Od 2007 r. w każdej szkole rada rodziców jest ciałem realnie wpływającym na jej życie. Ma bowiem prawo występować z wnioskami i opiniami w każdej dziedzinie funkcjonowania placówki. Jest partnerem do rozmów dla organu prowadzącego, kuratorium, dyrektora czy rady pedagogicznej. Zatem? – To niezwykle ważne i skuteczne narzędzie w promowaniu wartości ewangelicznych – zapewnia świdniczanka i opowiada o wyborach do trójki klasowej w jednej ze szkół swych dzieci. – Na hasło: kto jest chętny? większość rodziców zaczęła nagle szukać czegoś na podłodze, a potem przyglądać się niezwykle interesującym zjawiskom za oknem – wspomina. – Zabawny obrazek, ale tylko przez moment, bo potem przychodzi refleksja, że marnujemy okazję do tworzenia świata, w którym dzieci spędzają naprawdę mnóstwo czasu – zauważa. – Szkoła nie tylko przekazuje wiedzę. Jeśli na tym poprzestanie, szybko w jej murach pojawi się patologia przemocy, używek, wulgarności czy rozwiązłości. Szkoła, jeśli nie wspiera mnie w wychowaniu mojego dziecka, to przestaje mi być potrzebna – podkreśla. – Bo szkodzi.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Rozpocznij korzystanie