- Nie dzielimy dzieci na nasze i nie nasze. Gdybyśmy tak robili, nie potrafilibyśmy z siebie nic dać – mówią Basia i Jan Zapałowie z Prudnika.
Rodzice zastępczy sięgają po ramkę ze zdjęciami. – To nasze dzieci. Od Maciusia, który był u nas pierwszy, po Zosię, która tuż przed ostatnią Wielkanocą znalazła się w rodzinie adopcyjnej – wskazują na kolejne fotografie. – Brakuje tu jeszcze dwójki maluszków, Gabrysi i Gabrysia, którzy teraz są u nas. Urodzili się tego samego dnia, choć w różnych miejscowościach. Do nas trafili kolejno w Wielki Czwartek i Wielką Sobotę – opowiadają Basia i Jan. Państwo Zapałowie dali życie szóstce dzieci: trzem synom i trzem córkom, ale rodzicami stali się dla znacznie pokaźniejszej gromadki. Odkąd 11 lat temu zostali rodziną zastępczą, w ich prudnickim domu bezpieczeństwa, troski i czułości zaznało 19 dzieci. Jedne były pod ich opieką kilka miesięcy, inne kilka lat. – Każde z nich pokochaliśmy jednakową miłością – zapewniają.
Krok po kroku
– 21 lat temu Basia miała złośliwy nowotwór – mówi Jan. – Zobaczyłam wtedy swoje życie jak na filmie. Wiedziałam, że nic konkretnego nie zrobiłam dla drugiej osoby. Cały czas kręciliśmy się wokół siebie i swojej rodziny – opowiada Basia, podkreślając, że bardzo chciała to naprawić. I dostała szansę. – Zaangażowaliśmy się obronę życia. Życie daje życie – mówi Jan. – Zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy już leciwi, że nasz czas się skraca, ale chcemy go maksymalnie wykorzystać – wyjaśnia Basia. Najpierw podjęli decyzję o duchowej adopcji. Modlili się wiele lat za dzieci zagrożone w łonie matki. Później służyli mieszkaniem podopiecznym Domu Matki i Dziecka, prowadzonego przez Diecezjalną Fundację Ochrony Życia, a gdy na jednych z rekolekcji Domowego Kościoła – ruchu oazowego, do którego należą, dowiedzieli się, że znajome małżeństwo jest rodziną zastępczą – wiedzieli, że swoje siły skierują na pomoc dzieciom. – Przyszło to bardzo naturalnie. Najpierw modlitwa, potem czyn. Decyzję podjęliśmy wraz z szóstką naszych dzieci. Najmłodsza córka, Magdalenka, miała wtedy 5 lat, dlatego zaznaczyliśmy, by przekazywane do nas dzieciątka nie były starsze – wspomina Jan. W Katolickim Ośrodku Adopcyjno-Opiekuńczym przeszli cykl szkoleń. W 2001 r. otrzymali świadectwo kwalifikacyjne. Byli gotowi, by stać się rodzicami zastępczymi. Czekali tylko na telefon z ośrodka.
Pierwsze powitanie i rozstanie
– Pierwszego chłopczyka przywieźli do nas w marcu 2001 roku. Pamiętam, że to był czwartek, a poprzedzającej nocy w ogóle nie spałam. Czekałam na bóle porodowe. Maciuś był malutkim wcześniakiem, który 2 tygodnie spędził w inkubatorze. Był tak maleńki, że ubranka od lalki Ani były dla niego za duże – opowiada Basia. – Wszyscy przeżywaliśmy pojawienie się w naszym domu nowego dziecka i wszyscy zaangażowaliśmy się w opiekę – mówi: – Dzieci ze zrzeczenia szybko trafiają do adopcji, dlatego Maciuś był u nas tylko do maja. Rozstanie z nim było bardzo trudne. Nieustannie zastanawiałam się, czy tęskni, czy płacze. Nie umiałam sobie znaleźć miejsca, nie umiałam pracować. W końcu trafiłam do kościoła. Dopiero tam się wypłakałam, wyżaliłam i uspokoiłam. Każde dziecko, które jest u nas, zostaje w naszych sercach na zawsze. Przeżywamy rozstanie z każdym z nich. Płaczemy z radości, że odnajduje swoje miejsce na ziemi. Wiemy, że krzywda mu się nie stanie, że idzie z rąk kochanych do bardziej kochających.
Trzeba pokonać siebie
– Przyjmujemy dziecko bez względu na to, czy jest zdrowe, czy chore. Pawełek trafił do nas praktycznie jako roślinka – mówi Jan. Aż nie sposób w to uwierzyć, słuchając jak rezolutny sześciolatek prezentuje wierszyki i piosenki przygotowane w przedszkolu na Dzień Matki. – Gdy trafił do nas 5,5-letni Wojtek, pracy mieliśmy po same łokcie. Był bardzo pokaleczony. Urodził się w głodzie narkotykowym, a nasz dom był jego 7. placówką. Był nieufny, nie czuł się bezpiecznie. Grzebał w śmietnikach, żebrał wśród sąsiadów, bo tego się nauczył od swojego taty. Musiałam wiele w sobie przełamać, by zacząć od niego wymagać. Tylko tak mogliśmy mu pomóc – stawiając wymagania – opowiada Basia. Każde dziecko jest inne, ma odmienne problemy, schorzenia. Nad czym innym trzeba z nim pracować. Dlatego jako rodzice zastępczy, gdy tylko mają możliwość, doszkalają się, a także korzystają ze wsparcia pracowników Katolickiego Ośrodka Adopcyjno-Opiekuńczego, którzy służą radą, zapewniają pomoc psychologa i pedagoga, czy pomagają przyspieszyć wizytę u specjalisty. Cenne są również cykliczne spotkania w gronie rodzin zastępczych, podczas których dzielą się doświadczeniami.
Waniliowe włosy i białe róże
– Wojtek był już u nas 3 lata. Gdy wspominałam cokolwiek o adopcji, robił awanturę. Ale w końcu nadszedł dzień, kiedy otrzymaliśmy informację, że przyjadą do nas rodzice adopcyjni. Nie wiedziałam, jak mu o tym powiedzieć. Prosiłam Boga o pomoc. Tymczasem Wojtek przy jedzeniu sam zaczął temat. Powiedział, że chciałby mieć rodziców. Pomyślałam: „Jest pierwszy krok”. A on kontynuował, że chciałby, żeby mama miała waniliowe, krótkie włosy. Wiedziałam, że ma. To Duch Święty działał w tym dziecku. Bóg spełniał jego życzenia – opowiada Basia. – Mamy zwyczaj, że gdy przyjeżdżają rodzice adopcyjni, mama otrzymuje bukiet kwiatów, a tata serce z sentencją. Zaproponowałam czerwone róże. Wojtek się nie zgodził, chciał róże w kolorze brudnym białym. Nie wiedziałam, o jaki kolor może chodzić. Szukaliśmy w kwiaciarniach, ale nie znaleźliśmy odpowiednich. W końcu zamówiłam bukiet z myślą, że jaki kwiaciarka zrobi – taki będzie. Okazało się, że róże były takie, jak chciał Wojtek. Écru, czyli brudny biały. Gdy je wręczył mamie, popłakała się. Nic nie powiedziała, a łzy płynęły po jej policzkach. Później dowiedziałam się, że to jej ulubiony kolor róż. Bóg działa – mówi Basia.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |