Gdzieś w Biblii ładnie napisano, że jest czas siania i czas zbierania.
Dodam od siebie, że między jednym a drugim jest czas dbania o to, co się zasiało, a dla roślin – czas wzrastania.
Wiesz, że wychowałam się na wsi? Nie mieliśmy pola, świń ani krów, ale był wokół domu spory ogród, a właściwie – trzy oddzielne ogrody. Królestwo prababci i babci, dorywczo również mamy, cioć i moje. Dziś w tym domu mieszkają obcy ludzie. Nie wiem, co się stało z ogrodami. Nawet nie chce mi się tam jechać i sprawdzać.
Ogrodnictwo nie jest moją mocną stroną. Wolę nie liczyć, ile roślin uśmierciłam przez ostatnie lata. Dużo. Ale w dzieciństwie pomagałam przy wiosennym przekopywaniu grządek, robieniu rowków, sianiu, podlewaniu, wyrywaniu chwastów, przerywaniu zbyt gęsto rosnących młodych roślinek, podlewaniu, wyrywaniu chwastów, podlewaniu, podwiązywaniu krzaków (np. pomidorów), podlewaniu… Rozumiesz już, o co mi chodzi? W ogrodzie nie ma tak, że rzucasz garść nasion, a potem leżysz do góry brzuchem i czekasz na owoce tudzież warzywa, bo „jestem takim zdolnym ogrodnikiem, że zrobi się samo”. Nie zrobi. Trzeba się w międzyczasie trochę nachodzić, nadźwigać, naschylać, napocić.
Każdy z nas jest ogrodnikiem swojego życia. Tak, sama to wymyśliłam przed chwilą. Chciałam Ci jeszcze rzucić jakimś głębokim cytatem z Wystarczy być Kosińskiego, ale właśnie odkryłam, że leży na samym spodzie stosu książek, w dodatku w drugim rzędzie. Jest środek nocy, a za ścianą śpi mąż i dwa koty, więc pozwól, że nie będę robić zamieszania – książka jest ciekawa, warto przeczytać całą.
Jestem ogrodnikiem i… rośliną zarazem. Ogrodnikiem, bo podejmuję decyzje i działania albo ich nie podejmuję. Rośliną – bo reaguję na decyzje i działania otoczenia albo ich brak. A do tak przełomowego i oryginalnego wniosku doszłam jesienią na tarasie. Spędziłam 3 dni, robiąc tam porządki i pijąc kawę. Tak, wiem – mogę sobie na to pozwolić, bo nie mam etatu i dzieci. Mea culpa…
Taras to mój odwieczny problem. To znaczy od prawie ośmiu lat, bo tyle tu mieszkamy. Beton, chwasty między płytami, palące słońce latem, brak kasy, brak czasu, brak chęci. Zawsze coś. Był kiedyś taki moment, że było tam zielono i wszystko kwitło. Był, ale później przyszła depresja wiosenna – ta najgorsza, bo kiedy wszystko się budzi do życia i jest idealny moment, żeby coś posiać albo posadzić, człowiek myśli o śmierci. Ale ja już nie myślę. Przynajmniej nie w taki sposób. Śmierć jest ok. Nie znikasz – zmieniasz stan skupienia. Na niebiański.