– Każdy artefakt związany z byłym obozem KL Stutthof ma charakter osobisty i pomaga w przekazywaniu tego, co wydarzyło się w tym miejscu – mówi Piotr Tarnowski, dyrektor Muzeum w Sztutowie.
Są skrupulatni. Żartobliwie mówią o sobie: „leśny wydział dochodzeniowy do spraw historycznych”. Dzięki ich pracy w niedługiej przyszłości ekspozycja w Sztutowie zdecydowanie się powiększy.
Splot ludzkich losów
Teren byłego obozu KL Stutthof to ok. 120 hektarów. Dzisiejsze muzeum zajmuje powierzchnię jedynie ok. 20 hektarów. Przed archeologami stoi więc nie lada wyzwanie – zbadania łącznie obszaru 100 hektarów, należącego obecnie do Lasów Państwowych. Zadanie to realizują konsekwentnie od 2015 roku. – Wtedy też ruszyły prace. Już pierwsze poszukiwania przyniosły bardzo dobre rezultaty, chociaż, niestety, nadal zdarzają się osoby, które na własną rękę poszukują pozostałości po obozowym życiu, a znaleziska wystawiają na sprzedaż w internecie. Taki incydent miał nawet miejsce w tym roku – mówi Marcin Tymiński, rzecznik prasowy Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Gdańsku, który m.in. sprawuje merytoryczną pieczę nad pracami.
Na szczęście, dzięki pracy archeologów, „dzicy kopacze” mają w chwili obecnej nikłe szanse na znalezienie jakichkolwiek artefaktów. – Prace idą sprawnie i od początku roku zgromadziliśmy całkiem pokaźną liczbę przedmiotów, więc to miejsce przestaje być atrakcyjne dla poszukiwaczy – dodaje rzecznik. Liczne manierki, menażki czy łyżki, a także guziki, części garderoby i kawałki porcelany, jak również zabawki – to tylko niewielki obraz tego, co udało się odkryć w czasie rozpoczętych na początku wiosny tego roku prac. Niektóre rzeczy już czekają na konserwację, a inne dopiero na przypisanie im właściwej funkcji. – Wśród znalezisk znajdują się przedmioty należące do więźniów, do załogi obozowej, będące własnością żołnierzy, m.in. niemieckich, jak również artefakty z wczesnego PRL i rzeczy będące własnością uchodźców z Prus Wschodnich i ludności cywilnej. To pokazuje, jak wiele ludzkich losów splatało się w tym miejscu – podkreśla M. Tymiński.
Kółka z deski rozdzielczej
– Każdy przedmiot to inna historia. Niestety, nie każdą udaje się o odkryć i opowiedzieć... Przynajmniej nie od razu – mówi Mirosław Piskorski ze Strefy Historycznej Wolnego Miasta Gdańsk oraz Fundacji Bowke, badającej najnowsze dzieje Pomorza. Taka sytuacja miała miejsce, kiedy podczas prac archeolodzy natrafili na aluminiowe kółka o grubości ok. 3 mm i różnej średnicy. – To była dla nas zagadka, bo początkowo nie mogliśmy przypisać tego przedmiotu do obozowych realiów – mówi M. Piskorski. Upór w dążeniu do odkrycia przeznaczenia znaleziska sprawił, że owe kółka stały się eksponatem o ciekawej historii. – Na terenie obozu działy zakłady Deutsche Ausrüstungswerke, czyli DAW, które nie tylko wyposażały niemieckie wojska w buty, mundury i materiały na front, ale również produkowano w nich m.in. aluminiowe tablice będące podstawą deski rozdzielczej w samolocie. Znalezione przez nas kółka były odrzutem z dziur, które wycinano na zegary. Co ciekawe, produkowany w obozie model podstawy tablicy rozdzielczej montowany był w dosyć rzadkiej maszynie – wyjaśnia M. Piskorski. Nie jest to jedyny tego typu eksponat, który udało się odkopać. – Mamy rzeczy dosyć unikatowe, jak np. element niemieckiego wozu pancernego, który był wyprodukowany w liczbie jedynie kilkunastu sztuk w Zakładach Schichaua w Elblągu. Wozy te zostały dostarczone w okolice Sztutowa i tam najprawdopodobniej zakończyły swoje funkcjonowanie. Wiedzieliśmy, że takie maszyny istniały, jednak nie zachowało się żadne zdjęcie, a jedynie opisy jednostki. Nam się udało znaleźć część, którą zidentyfikowaliśmy jako pozostałość takiego pojazdu. To bardzo cenne odkrycie dla historii sprzętu pancernego – podkreśla M. Piskorski.
Archeolodzy w swoich poszukiwaniach muszą być bardzo uważni, bo czasami znaleziony przedmiot skrywa dodatkową tajemnicę. – Skórzaną gwiazdę Dawida znaleźliśmy w... bucie. Obóz wymuszał pewne zachowania – chowano i ukrywano przedmioty szczególnie ważne i cenne, żeby nie wpadły w niepowołane ręce, m.in. esesmanów, którzy by je skonfiskowali – wyjaśnia M. Tymiński. Dlatego każdą odnalezioną rzecz należy dokładnie zbadać – upewnić się, że nie ma na niej jakichś napisów czy informacji, które pozwoliłyby przypisać ją do konkretnej osoby. – Kawałek menażki, papierośnice albo bakelitowe pudełka trzeba zawsze dokładnie doczyścić, żeby przekonać się, czy nie zostało na nich wydrapane imię, nazwisko albo adres. Mamy w zbiorach m.in. dekiel od manierki, na którym widnieje brama obozu i swastyka, co sugeruje, że właścicielem przedmiotu był esesman – wyjaśnia M. Piskorski.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |