Bóg, stwarzając nas, włożył w nas pragnienie szczęścia i nie jest to pragnienie zupełnie ślepe, które nie wie, w którą stronę się zwrócić.
Szczęście wiąże się mocno z doświadczeniem harmonii – w czterech głównych wymiarach.
Po pierwsze – harmonii z sobą samym. Człowiek, który nie jest ze sobą w zgodzie, rzadko jest w stanie uznać się za szczęśliwego. Zaczynam od tego wymiaru, bo jest on najbliższy doświadczeniu, najbardziej bezpośredni. Nie da się go uniknąć: od siebie jest najtrudniej uciec, od wszystkich innych – znacznie łatwiej.
Drugi wymiar to harmonia z innymi ludźmi. Poza rzadkimi przypadkami powołań pustelniczych wszyscy żyjemy z jakimiś ludźmi. Żyjemy w relacjach z kimś – bliższych czy dalszych, głębszych czy luźniejszych. Tak nas Pan Bóg stworzył. Kiedyś przeprowadzono eksperyment polegający na tym, że noworodki pozbawiano kontaktu z ludźmi . Dostawały tylko pokarm. Te dzieci umierały – w zasadzie bez żadnego powodu medycznego (przeprowadzenie tego eksperymentu przypisuje się Fryderykowi II, królowi Sycylii. W latach czterdziestych dwudziestego wieku jego wyniki potwierdziły obserwacje noworodków w sierocińcach). Na szczęście takich eksperymentów się już nie robi, ale to mówi o nas coś niezwykle ważnego. Relacje z innymi ludźmi są nam bardzo potrzebne, bez nich szczęście jest raczej niemożliwe.
Jest wreszcie relacja do Boga, która – jak się zdaje, również ze względu na to, jak jesteśmy stworzeni – jest nam nieodzowna. Kiedy zanika albo zostaje zaburzona, to też nam źle robi, zwłaszcza na dłuższą metę.
I jest jeszcze relacja do rzeczy materialnych, stworzonych przez Boga. Zauważyłem, że w kościelnych realiach, kiedy mówimy o relacjach, bardzo często zatrzymujemy się na trzech pierwszych poziomach: ja, bliźni, Bóg. Ale Bóg w rozpędzie stworzył jeszcze materię. W coś się ubieramy, coś jemy, na czymś siedzimy, modlimy się w jakiejś kaplicy. Ciągle, nieustannie jesteśmy w materii. Mamy też jakiś stosunek do rzeczy, który może się układać mniej lub bardziej harmonijnie. Nam w Kościele grozi czasem rodzaj starej herezji, która ignoruje materię, bo za ważne uznaje tylko sprawy duchowe. Moment, chwileczkę! Przecież wierzymy w życie wieczne w przyszłym świecie, a tuż przed tym życiem wiecznym wyznajemy w Credo zmartwychwstanie ciała. Życie wieczne nie jest tylko życiem duchowym. Trzeba się pogodzić z materią tu i teraz, bo ona będzie z nami na wieki! Nie do końca wiemy jaka, ale to, że będzie, jest prawdą wiary. Wymiar relacji do materii, do rzeczy, do świata, który Bóg nam powierzył, jest też w jakiejś mierze związany z naszym szczęściem. Czasem nawet bardziej, niż nam się wydaje. Bo jeśli nasze potrzeby materialne nie są zaspokojone, trudno mówić o przeżywaniu szczęścia. Na przykład kiedy ktoś skrajnie głoduje. W części błogosławieństw biblijnych chodzi właśnie o kwestie związane z tymi potrzebami.
Gdy już sobie powiedzieliśmy, że szczęście to najbardziej harmonijnie z możliwych ułożona relacja z sobą, z bliźnimi, z Bogiem i z materią, kolejne pytanie brzmi, jak ona powinna być poukładana. Skąd wiemy, jak tę harmonię osiągnąć? Oczywiście możemy „iść na czuja”: będę szczęśliwy, kiedy się poczuję szczęśliwy. W takim ujęciu tkwi jednak pewna trudność: szczęście da się wykryć, dopiero gdy się je osiągnie. A wcześniej? W którą stronę mam zmierzać? Czy mamy jakąś możliwość ukierunkowania naszych poszukiwań szczęścia, jakiś kompas? Na pewno mamy intuicję. Gdybyśmy teraz wyszli na ulicę i zapytali przechodniów, kto by chciał nie być szczęśliwy, raczej nikogo chętnego byśmy nie znaleźli. Gdybyśmy zaczęli dopytywać dalej, na czym to szczęście ma polegać, pewnie odpowiedzi pokryłyby się częściowo z tym, o czym mówiliśmy. Bóg, stwarzając nas, włożył w nas pragnienie szczęścia i nie jest to pragnienie zupełnie ślepe, które nie wie, w którą stronę się zwrócić. W nasze człowieczeństwo wbudowany jest pewien kompas.
Jest jednak pewien kłopot – pojawił się grzech, przez co kompas został znacząco rozregulowany. Im więcej człowiek doświadczył zła od innych albo im większego zła sam był przyczyną, tym gorzej ten kompas będzie u niego działał. Człowiek, który doświadcza zła, będzie desperacko szukał szczęścia, ale też będzie miał więcej trudności z jego znalezieniem, właśnie na skutek tego doświadczenia. Zacięty grzesznik też będzie robić wszystko, żeby znaleźć szczęście – będzie grzeszyć coraz bardziej, nie dlatego, że mu się podoba grzeszenie, tylko dlatego, że jego kompas na skutek wcześniejszych wyborów już wskazuje zły kierunek. Zamiast do szczęścia będzie go prowadził tam, gdzie zrobi sobie krzywdę. To poważny kłopot. Nie możemy do końca ufać naszemu naturalnemu pragnieniu szczęścia, naszemu kompasowi, właśnie ze względu na grzech. A jednak – na szczęście – on tam w środku jest.
*
Powyższy tekst, którego tytuł pochodzi od redakcji, jest fragmentem książki "Ćwiczenia ze szczęścia". Autor: ks. Grzegorz Strzelczyk. Wydawnictwo ZNAK.