Po sześcioletnim pobycie w Kamerunie ks. Zenon Sala myślał, że poznał wszystkie zakątki swojej parafii. Do czasu, aż spotkał pewnego katechistę.
Archiwum ks. Zenona Sali Proboszcz osobiście doglądał wymiany dachu. Ks. Zenon jest proboszczem parafii Essiengbot w kameruńskiej diecezji Doumé-Abong Mbang. Należy do niej 80 wiosek rozciągających się na 3 tysiącach kilometrów kwadratowych. Parafia znajduje się w buszu, a większa jej część jest położona w rezerwacie przyrody. Oprócz kościoła jest tam 50 kaplic dojazdowych. Do ubiegłego roku ks. Sala był jedynym kapłanem, który na tak dużym terenie sprawował posługi. Teraz ma wikarego – pochodzącego z diecezji przemyskiej ks. Mirosława Dubiela. I jest łatwiej, bo kiedy jeden zostaje w misji, drugi może odwiedzać parafian w odległych wioskach.
Nie chcę być podrabiany
– Ludzie mówili, że jestem prawdziwym badoué. Badoué to plemię, czyli jestem jednym z nich. Jednak kiedy byłem w jednej z wiosek, podszedł do mnie katechista i mówi: „Ty nie jesteś prawdziwy badoué”. Odpowiadam: „Jak to nie jestem? Wszyscy mówią, że jestem prawdziwym badoué. Byłem w takich wioskach, gdzie ty nie byłeś”. „Ty nie jesteś prawdziwym badoué” – ponownie podkreślił. „A dlaczego nie jestem? Zależy mi na tym, żebym był prawdziwy. Nie chcę być jakiś taki podrabiany” – powiedziałem. „Bo nie byłeś jeszcze w mojej wiosce” – odpowiedział. I rzeczywiście, okazało się, że na mapie parafii była zaznaczona ta wioska. Jest w niej tylko siedmiu katolików. Była zapomniana przez wcześniejszych misjonarzy. Ksiądz tam nie przyjeżdżał, bo nie ma do niej drogi – opowiada ks. Zenon.
Postanowił tam pojechać. Po kilku godzinach dotarł do wioski. – Było przyjęcie, powitanie z wierszykami. Zebrali się katolicy i protestanci, bo wioska jest w większości protestancka. Na powitanie była kura. Cztery osoby przystąpiły do spowiedzi świętej. Był wspólny Różaniec. Protestanci odmawiali go razem z nami. Kiedy już odprawiłem Mszę św., szef wioski wystąpił publicznie i ogłosił mnie prawdziwym badoué. Oczywiście były tańce. Otrzymałem prezenty. To były banany, orzeszki arachidowe, dwie kury, nie licząc obiadu – wspomina misjonarz.
Archiwum ks. Zenona Sali Sprzątanie kościoła po ulewie zajęło pół dnia. Teraz świątynia czeka na remont Wioska, którą odwiedził, oddalona jest od parafii o 40 km. W dowód wdzięczności jej mieszkańcy przyszli na święta wielkanocne do parafii na piechotę. Ale nie tylko w dowód wdzięczności. Chcieli w ten sposób zachęcić swojego proboszcza, by do nich znów przyjechał. – Bo ludzie, którzy nie mają księdza na co dzień, czekają na niego – podkreśla ks. Zenon.
Deszcz nie w porę
Misję, gdzie obecnie pracuje ks. Zenon Sala, 60 lat temu założyli holenderscy misjonarze. W tym samym czasie powstał kościół, który został pokryty blachą przywiezioną z Holandii. Przez ten czas dach nie był zmieniany. Teraz zaczął przeciekać, a spróchniałe drewno groziło zawaleniem. Dlatego cztery lata temu postanowili przystąpić do prac. Przez ten czas zbierali fundusze. W lutym tego roku udało się dach zmienić, aczkolwiek nie bez przygód. – Właściwie fachowcy nie mówili o żadnych problemach. Wybraliśmy najdogodniejszy termin – porę suchą. Byliśmy pewni, że nie będzie padać, ale zostaliśmy zaskoczeni. Po zdjęciu blachy przyszły deszcze, zniszczyły sufit i kościół – mówi ks. Sala.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |