Tam widok osamotnionych dzieci wędrujących po ulicach i żebrzących za jedzeniem, które zbierają ze śmietników, nikogo nie dziwi. – Jak im pomóc? – to pytanie, które spędza sen z powiek ks. Wiktorowi Dziurdzi, pochodzącemu z Płocka misjonarzowi, salezjaninowi.
Archiwum ks. Wiktora Dziurdzi SDB Na ulicach czy wysypiskach spotkać można nawet czteroletnie dzieci, a czasem całe rodziny. Jedyna taka zapłata
Mimo codziennych problemów, misjonarz nie zniechęca się, lubi pracę z dziećmi. One mówią do niego „father”, a on jest z nimi, żeby cieszyć się każdym dniem, a jednocześnie razem z nimi nosić ich ciężary. Choć jak podkreśla, jego wychowankowie nie są posłuszni i do aniołków im bardzo daleko. – To dzieci bardzo poranione, które poznały życie od najgorszej strony. Muszę im pokazać, że człowiek ma serce, że można być kochanym, a nie tylko wykorzystywanym i bitym. Pokazać, że jest coś takiego jak miłość, przyjaźń, zaufanie – mówi salezjanin. A bywa, że miłość dla tych dzieci to tak wielka abstrakcja, że na okazaną im odrobinę czułości często reagują agresją, gubią się. Z takimi przypadkami misjonarze w ośrodku muszą mierzyć się codziennie. – Chcemy widzieć owoce naszej pracy i ewangelizacji tu i teraz, ale tak nie jest. Nasza praca nie idzie na marne, ale na to trzeba czasu, czasem wielu lat, a czasem pół życia. Ale kiedy widzę, że dzieci są radosne, bawią się i czują się bezpiecznie, to dla mnie największa radość. Gdy dziecko nie wiedziało wcześniej, czym jest uśmiech, a teraz już wie, to największa zapłata – dodaje.
W stepie głębokim
Jak przekonuje płocki misjonarz, Mongolia jest nieogarnioną przestrzenią: wyjeżdża się poza miasto i nie ma nic. Jest step, trawa, gdzieś daleko widać stado owiec, wielbłądów czy jaków. Jedzie się następne 100 km i można kogoś spotkać, kolejne 100 – i nikogo się nie spotka. Katolicyzm oficjalnie pojawił się w tym azjatyckim kraju dopiero po latach represji komunistycznych, czyli na początku lat 90. XX wieku. W stolicy Ułan Bator powstaje coraz więcej sklepów i wieżowców, ale poza centrum można zobaczyć tradycyjnie żyjących prostych Mongołów. Mieszkają w jurtach, czyli specjalnych namiotach. Mają swój kawałek ziemi, ale żyją tylko z hodowli, bo rolnictwa praktycznie tam nie ma. Brakuje odpowiedniej gleby, aby mogło coś urosnąć.
– Lubię Mongolię, jej góry i przestrzenie. Ludzie też są kochani, zżyłem się z nimi i staram się ich zrozumieć. Oni też uczą mnie wielu rzeczy, przede wszystkim szanowania drugiego człowieka – mówi misjonarz. Salezjanie prowadzą katolicką parafię w Darhan. Teraz budują kościół. W Mongolii jest rozdział religii od państwa, misjonarze nie mogą nauczać o Bogu w szkołach czy sierocińcach, dlatego trudno jest ewangelizować. Jak prowadzą misje? Tylko poprzez dawanie świadectwa i przykładu. Religia, duchowość i zaangażowanie religijne zostało wypłukane przez komunizm, ale i tam są ludzie, którzy chcą słuchać o Jezusie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |