Przyszedł na świat w Łobżenicy na Pojezierzu Krajeńskim, zaledwie 7 kilometrów od ówczesnej granicy polsko-niemieckiej. Burzliwe losy tych ziem odcisnęły też swoje piętno na jego rodzinie.
Na pograniczu
Kiedy wybuchła I wojna światowa, pięciu braci jego ojca zostało wcielonych do pruskiej armii. Żaden nie wrócił z frontu. – Kiedy więc w 1917 r. wzięli do wojska także mojego ojca, dziadek postradał zmysły i wkrótce zmarł – opowiada pan Edward. Ojciec przetrwał wojnę i po odzyskaniu niepodległości trafił do polskiego lotnictwa. Brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej. Podczas uruchamiania samolotu pod Brześciem nad Bugiem doznał poważnych obrażeń i nie był już w stanie kontynuować walki. – Prawa ręka nie odzyskała sprawności. W szpitalu lekarze nauczyli go pisać lewą – mówi pan Edward, dodając, że tuż po ślubie w 1922 r. ojciec dostał pracę w kasie chorych w Łobżenicy. – Zbierał składki, wydawał ludziom zaświadczenia, że są ubezpieczeni.
To była państwowa, dobrze płatna posada, więc powodziło nam się nieźle. Ale w 1929 r. zachorował na zapalenie płuc i wkrótce zmarł – kontynuuje. Posadę w kasie chorych przejęła matka. Dorabiała szyciem. Wystarczało na utrzymanie syna i o sześć lat młodszej córki. W 1937 r. posłała Edwarda do gimnazjum w Inowrocławiu. Teren pogranicza zamieszkiwało wielu Niemców. Niektórzy tuż po I wojnie światowej sprzedali dobytek i wyjechali do Niemiec. Inni postanowili pozostać, przyjmując obywatelstwo polskie. W Łobżenicy przez dłuższy czas stosunki między Polakami i miejscowymi Niemcami układały się całkiem nieźle. – U jednego z Niemców uczyłem się gry na skrzypcach, do innego nosiłem obuwie do reperacji – wspomina sąsiadów pan Edward.
Sprzedany za zboże
W ostatnich miesiącach przed wybuchem wojny czuło się już jednak duże napięcie. Docierały wieści o incydentach na pobliskiej granicy: Niemcy ostrzeliwali funkcjonariuszy polskiej Straży Granicznej i utworzonej tuż przed wojną Obrony Narodowej. Co jakiś czas płonęły gospodarstwa Niemców mieszkających w powiecie wyrzyskim. Podpalali je sami gospodarze, próbując wytworzyć wrażenie, że są prześladowani przez Polaków. – Lato 1939 r. było już bardzo niespokojne – opowiada pan Edward. – Mama zdecydowała, że przeprowadzimy się do Bydgoszczy. Opłaciła już nawet mieszkanie, a ja miałem zmienić szkołę.
1 września nad ranem wojska hitlerowskie przekroczyły pobliską granicę, plany upadły. O godz. 6 z miasta uciekły pierwsze polskie rodziny. Ososiowie ewakuowali się razem z właścicielami kamienicy, w której wynajmowali mieszkanie. Ukryli się w rowie, zaledwie 8 kilometrów od Łobżenicy. Obserwowali przemarsz pierwszych kolumn armii hitlerowskiej. Po kilkunastu godzinach wrócili. W mieście zapanowała groza. Miejscowi Niemcy szybko przywdziali mundury. Z ich pomocą hitlerowcy wymordowali całą miejscową inteligencję: księży, zakonników z sanktuarium w Górce Klasztornej, nauczycieli, lekarza, aptekarza. Zginęli też wszyscy Żydzi. W sumie blisko 100 osób.
Edward schronił się u rodziny na wsi. Wrócił po kilku tygodniach. Zapisał się na naukę zawodu w warsztacie ślusarsko-kowalskim. – Prowadził go ojciec Niemca, u którego przed wojną uczyłem się gry na skrzypcach. Naprawiałem tam maszyny rolnicze, rowery, motocykle. Z pobliskiej wsi przyjeżdżał Niemiec, który objął gospodarstwo po Polakach. Reperowałem mu motocykl. Chciał, żebym poszedł do niego do pracy. Właściciel warsztatu zgodził się: oddał mnie za kilka worków zboża – wspomina. – Dosłownie zostałem przehandlowany.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |