Nad rzeką spaceruje czarny bocian. To znak, że w ostatniej wędrówce trafimy na same rarytasy.
Młyn czasu
– To nie było tak, że chcieliśmy stworzyć skansen. Ale zaczęły przychodzić wycieczki z naszej szkoły, potem gmina poprosiła, by włączyć naszą ekspozycję do miejscowych atrakcji turystycznych. I tak domowe muzeum zaczęło żyć własnym życiem, pojawiało się coraz więcej wycieczek, więc – pracując w domu – stałam się też przewodnikiem – opowiada pani Barbara. Poszerzenie wiedzy stało się zatem konieczne. Wiązało się to z chodzeniem do starszych sąsiadów, pytaniem ich o historię, czytaniem fachowej literatury. – Sama na tym skorzystałam, bo wzrosła moja wiedza o dawnych czasach, kiedy ludzie potrafili żyć bez prądu, automatycznych urządzeń, i pomimo ciężkiej pracy mieli więcej czasu niż dzisiaj – podkreśla pani Barbara.
Spod głównego „muzeum” schodzi się krętymi alejkami w dół. Wzrok od razu zatrzymuje się na potężnym pniu dębu, w którym ukryto niewielkie podłużne drzwi – wejście do barci. Obok przycupnęły na ławie krągłe ule. Nie ma w nich pszczół, ale jeśli przyłożyć ucho jak do pustej muszli, słychać echo dawnej pracy zbieraczek miodu. Pod drugiej stronie ustawiły się spichlerze i spichlerzyki, wędzarnia śliwek i innych owoców. W pomieszczeniach można zobaczyć dawne warsztaty pracy. W kuźni Grzesiek zadaje nam zagadkę. – A czemu służyły te otwory w ścianie, jeden przy palenisku, a drugi przy wiertarce? – pyta ze zwycięskim uśmiechem chłopak. Widzi bowiem, że nie wiemy… – Jak do obrobienia było coś długiego, to wsuwano materiał z zewnątrz do środka – tłumaczy.
Odgłos biegnącej nieopodal drogi wycisza skutecznie wodny, drewniany młyn. Woda spada z szumem po kole i rozlewa się ze spokojem w niewielkim oczku. Nieopodal murowana kapliczka pod starą rosochatą lipą, a dalej za nią zielony pas łąk, ginący gdzieś pośród leśnych drzew, wieńczących u samej góry ojcowiznę pana Krzysztofa. – Ludzie mają coraz większą świadomość, kiedy dostają w spadku jakieś gospodarstwo ze starym domem i zabudowaniami, często pytają, czy nie przyjmiemy starych sprzętów. Dawnej pewno by je spalili, a dziś przyznają, że warto je zachować. Zresztą urzeka mnie zaradność tutejszych mieszkańców i ich życzliwość – podkreśla pani Barbara. Z myślą o dzieciach powstaje przy skansenie dom, w którym będą mogły odbywać się warsztaty m.in. z pieczenia podpłomyków i ubijania masła.
Smak końca lata
Wracając z Laskowej, zaglądamy jeszcze do niezwykłych Strzeszyc, wioski niemieckich kolonistów z XIX wieku, w której później zamieszkali Polacy. Prawie każdy dom był w czasach okupacji miejscem tajnego nauczania. To jednak osobny temat, do którego trzeba jeszcze wrócić. – W naszej kaplicy bardzo czcimy Matkę Bożą, wiele przez nią uprosiliśmy – mówi pani Stanisława, pokazując liczne wota. Zresztą ta ziemia słynie z pobożności, a jej przedsmak czujemy w kościele w Ujanowicach, gdzie właśnie kończy się Msza św. i słychać żywy śpiew jej uczestników. Dźwięczna modlitwa kołysze łagodnie i z pewnością nie budzi śpiących na kościelnym strychu podkowców, czyli małych, bardzo rzadkich nietoperzy.
– Z myślą o nich Polskie Towarzystwo Przyjaciół Przyrody „pro Natura” pomogło w modernizacji i odnowieniu dachu świątyni. Widać też, że obok niej zostały dosadzone nowe drzewa, bo podkowce lubią, jak wokół nich jest zielono – śmieje się Piotr Firlej. Kończy się dzień, a wieczór ma smak pieczonego pstrąga z gospodarstwa Anny i Stanisława Nowaków ze Żmiącej i tradycyjnych jagodowych lodów w Tęgoborzy. Ach, szkoda, że wakacje się kończą…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |