– Dawniej się zdarzało, że dzieci były straszone księdzem, ze strachu wchodziły nawet pod łóżka, zamykały się w łazience. Teraz, na szczęście, tego się już nie spotyka – mówi ks. Franciszek Grela.
Tradycja kolędowania sięga daleko w przeszłość. Już we wczesnośredniowiecznych kościelnych dokumentach natrafiamy na jego ślady w okresie świąt Bożego Narodzenia. Mało kto jednak wie, że do tych bożonarodzeniowych odwiedzin parafian kapłan jest zobowiązany na mocy Kodeksu prawa kanonicznego! Czytamy w nim między innymi: „Proboszcz winien nawiedzać rodziny, uczestnicząc w troskach wiernych, zwłaszcza niepokojach i smutku oraz umacniając ich w Panu, jak również – jeśli w czymś nie domagają – roztropnie ich korygować” (kan. 529 par. l KPK).
Wielka radość
Duszpasterska wizyta kapłana, zwana popularnie kolędą, jest dziś dla katolika czymś normalnym. Z reguły rozpoczyna się ona tuż po Nowym Roku, czasami, jeżeli parafia jest duża, zaraz po Bożym Narodzeniu. Ksiądz Jan Kozioł, obecnie kapłan emeryt w parafii św. Floriana w Stalowej Woli, z wielką radością wspomina czas dzieciństwa w małej miejscowości Bieździedza koło Jasła. Doskonale pamięta wizyty księży w rodzinnym domu.
– Wcześniej chodził organista z opłatkami. Potem nasłuchiwaliśmy, kiedy proboszcz ogłosi z ambony czas kolędy. Rodzice pilnowali, by dom był odpowiednio przygotowany, a dzieci czysto ubrane. Ostrzegali nas, byśmy się nie zająknęli, gdy będziemy odpowiadać na pytania z katechizmu. W dzień kolędy na stole nakrytym obrusem stała woda święcona, leżały Pismo Święte, katechizm, zeszyty do religii i krzyż – wspomina ks. Jan Kozioł. – Gdy słyszeliśmy dzwonek, oznaczało to, że ksiądz jest w pobliżu. Najpierw zjawiali się ministranci, ubrani w komeżki. Wybierano ich spośród tych najbardziej gorliwych. Śpiewali kolędy. Rodzice witali księdza w drzwiach. Była wspólna modlitwa i rozmowa. A ponieważ był to okres wojny, przeważały tematy patriotyczne, w tym i Katyń. Rodzice wręczali też ofiarę, najczęściej pieniądze. Niektórzy wierni zanosili na plebanię produkty żywnościowe, na przykład wyroby po świniobiciu.
Ks. Jan bardzo dobrze pamięta również swoją pierwszą kolędę już jako kapłan. A było to w 1958 roku, w parafii w Białobrzegach k. Łańcuta. Proboszczem był tam partyzant, kapelan Armii Krajowej ks. Józef Pelc. – Nie denerwowałem się w ogóle. Odczuwałem wielką radość z mojej pierwszej duszpasterskiej wizyty. Później zdarzały mi się też sytuacje, bardziej w mieście niż na wsi, że nie zostałem wpuszczony do domu. Było mi przykro, ale szanowałem decyzje gospodarzy – mówi. W swojej długoletniej duszpasterskiej posłudze ks. Jan Kozioł wiele razy gościł także u Świadków Jehowy, z którymi dyskutował na temat Pisma Świętego, ale – jak przyznaje z uśmiechem – nie udało mu się ich przekonać. Za najbardziej nietypową wizytę uznaje tę w jednej ze stalowowolskich pijackich melin. Sąsiedzi odradzali odwiedziny, straszyli, że to awanturnicy i alkoholicy, którzy rzucają przekleństwami. Jednak się zdecydował. – Lokatorzy mieszkania leżeli pijani na podłodze. Na stole stały jeszcze wódka i kieliszki. Proponowali, abyśmy się razem napili. Gdy zdecydowanie odmówiłem, zaczęli straszyć. Postawiłem się jednak twardo. Przyrzekłem, że się za nich pomodlę i spokojnie wyszedłem – wspomina ks. Jan.
Pamiętna wizyta
Ks. Franciszek Grela, proboszcz parafii św. Józefa w Nisku, swoją pierwszą duszpasterską kolędę odbył w 1971 roku w Piaskach k. Lublina. – Pamiętam, że moją wizytę poprzedzał tzw. przewodnik. Był to jeden z mieszkańców, który bardzo dobrze znał parafię. Nie błądziłem więc. Parafia była duża, domostwa porozrzucane, a najdalsza miejscowość oddalona była nawet o 11 kilometrów. Obecność przewodnika miała też swoje ujemne strony, gdyż zarówno kapłan, jak i wierni byli jego obecnością trochę skrępowani. Ponadto był on potem źródłem plotek – wspomina ks. Franciszek. Jego zdaniem, dawniej, szczególnie w małych środowiskach, ludzie byli pod dużą presją, by księdza przyjąć, bo tak wypadało, bo inni to robili. Odmowa traktowana była nawet jako towarzyska sensacja. Teraz ma ona mniejsze znaczenie. Gościnność zależy od miejscowości – w jednych ksiądz jest traktowany jako mile oczekiwany gość, ludzie witają go przed domem, nie wyobrażają sobie, aby nie przyszedł, podwożą saniami do odległych domostw. Gdzie indziej jednak nawet po całym dniu wizyty nikt nie zaproponuje nawet herbaty. – Dawniej zdarzały się przypadki, że dzieci były straszone księdzem, ze strachu wchodziły nawet pod łóżka, zamykały się w łazience. Teraz tego się nie spotyka – mówi proboszcz niżańskiej parafii.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |