Edukacja w wakacje? Czemu nie? Zwłaszcza taka, która do złudzenia przypomina najlepszą zabawę dla całej rodziny. Muzealnicy ze Swołowa przygotowali specjalny lipcowy program w Zagrodzie Albrechta.
Rodzice i dziadkowie wchodzą z dziećmi przez budynek bramny na zamknięte podwórze. W głębi widzą szerokofrontową chałupę „w kratę”, spiętą po bokach stodołą i budynkiem inwentarskim. Ze stodoły dobiega mocny głos gawędziarza. Maluchy sadowią się przed nim na snopkach. Słoma trochę kłuje, ale najmłodszych pochłania słuchanie. Bajanie o warzywach wpada jednym uchem, jednak drugim wcale nie wypada. Dzieci już dawno nie słyszały prawdziwej gawędy.
Pomorscy muzealnicy wskrzeszają sztukę opowieści. – Zeszłoroczna edycja letnich spotkań dla dzieci poświęcona była podaniom i legendom Pomorza. Zależało nam, żeby przywołać dawny sposób opowiadania historii – zarówno tych rodzinnych, jak i tych zaczerpniętych z tradycji czy zmyślonych – wyjaśnia Magdalena Lesiecka, pomysłodawczyni Dziecięcej Zagrody. Etnograf nie zgadza się na dyktat smartfonów i tabletów, które upośledzają wyobraźnię. Do tegorocznego projektu Kocioł Muzealnej Zupy zaprosiła Szymona Góralczyka z grupy Karawana Opowieści. Artysta stworzył widowisko narracyjne – bajkową i muzyczną podróż do świata smaków i zapachów. Dzieci słuchają jak zaczarowane. Rodzice i dziadkowie, gdzieś w tyle za ich plecami, przypominają sobie, jak to drzewiej bywało – wieczorami przy świecy, we wspólnej izbie.
Historia czy zabawa?
Muzeum Kultury Ludowej Pomorza w Swołowie już po raz 8. otworzyło Zagrodę Dziecięcą. To coniedzielny projekt edukacyjno-artystyczny na lipiec. Etnografom zależy, by impreza stała na wysokim poziomie. Nie można zlekceważyć dzieci, mówią, jeśli chce się je wprowadzić na dobre w świat etnografii. Muzealne kapcie już odeszły do lamusa, ale nadal nie jest łatwo wciągać dzieci w muzealne przestrzenie. W Swołowie prawie się nie zorientują, że w nich są.
Jak opowiedzieć o wysiedleniach Niemców i przesiedleniach ludności polskiej na te tereny? Opowiadając, jak dzieci bawiły się 100 lat temu, a jak te, które po wojnie przybyły tu z całymi rodzinami z Kielecczyzny lub okolic Lublina. Kiedy więc po podwórku Zagrody Albrechtów Eryk chodzi na szczudłach, Olę starszy brat wozi na taczce, a Sebcio łowi w balii drewniane ryby, historia staje się zwykłą zabawą. – Odtwarzamy gospodarstwo z lat 20. ub. wieku, w ten sposób opowiadamy o tych, którzy tu mieszkali przed 1945 rokiem i o ich losach, gdy musieli opuścić te tereny – wyjaśnia M. Lesiecka. – Ale też o tym, co się działo tutaj później, po wojnie. Większość z nas ma swoich przodków w różnych regionach Polski, więc akcentujemy to, opowiadamy o tradycjach, które przybyły na Pomorze wraz z przesiedleńcami.
To nie są podręcznikowe historie. Można się z nimi utożsamić. Dzieci potrzebują rozumieć, kim są, skąd pochodzą, co było przed nimi. – Poprzez wystawy, warsztaty łączymy fakty w jeden ciąg merytoryczny. Wspieramy to działaniami teatralnymi, muzycznymi i plastycznymi – dodaje etnograf.
Zupa na niby czy prawdziwa?
Oleńka znalazła kosz z cebulą. Podoba jej się, że może ją samodzielnie obrać bez pomocy taty. Tata nie ma szans dostać się pod daszek stoiska z warzywami, bo jest za wysoki. Tutaj wstęp mają tylko dzieci. Prosi więc Oleńkę o zupę cebulową, taką na niby. Niepotrzebnie. Zaraz Oleńka upichci mu prawdziwą zupę warzywną, zwaną z niemiecka ajntopem. Warsztaty z „Gotowania, smakowania” prowadzi kucharz Tomasz Kunysz z restauracji Gościniec Słupski. Maluchy już zakasały rękawy i stoją przy deskach do krojenia warzyw. Rodzice dyskretnie zza pleców kontrolują ich poczynania. Po kilkudziesięciu minutach unosi się nad głowami kuszący aromat mocnej zawiesistej zupy na rosole.
Żeby przybliżyć najmłodszym sylwetki takich ludzi jak mieszkająca od pokoleń w Swołowie rodzina Albrechtów, najlepiej zacząć od tradycji kulinarnych. Opowiedzieć o tym, co jedli, co gotowali, co gospodarz z gospodynią musieli zrobić, żeby wyżywić całą rodzinę. To niebagatelna wiedza w dobie supermarketów, kiedy produkty przynosi się do domu w reklamówkach i tak to widzą dzieci: że masło pochodzi ze sklepowej półki, a nie od krowy. To właśnie dlatego w Zagrodzie Dziecięcej dostały do rąk kierzynkę, czyli najprostszą maselnicę do ubijania masła. Musiały się nieźle natrudzić, by coś z tego wyszło. Potem już z szacunkiem patrzyły na przedziwny mebel, stojący w jednej z izb szachulcowych domów, przypominający łóżko na biegunach – maselnicę bogaczy, którzy kolebali śmietanę od kilkunastu krów niczym niemowlę w kołysce.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |