Jeszcze nawet nie zaczęły kroić cebuli, a już polały się łzy, kiedy Natalia, mama małego Saszy, wygłosiła swoje wzruszające podziękowanie dla gospodarzy z Polski za gościnę, jakiej doświadczają jej rodacy z Ukrainy na Żywiecczyźnie. Potem było już jak na spotkaniu najlepszych przyjaciółek.
Takiej uczty tu, w kuchni Centrum Rehabilitacyjno-Edukacyjnego dla Dzieci w Żywcu, prowadzonym przez Fundację Pomocy Dzieciom, jeszcze nie było. Zapach rolad wołowych, modrej kapusty, śląskich klusek mieszał się z zapachem pierożków pielmieni, czebureków i bielaszy. A na deser - ciasto ucierane z truskawkami! Wszystko to było dziełem szesnastu gospodyń z Polski i Ukrainy.
- Ukrainie pomagamy od pierwszych dni wojny. Cały czas działa nasz magazyn darów dla naszych gości z Ukrainy; służymy im także pomocą psychologiczną; z pomocy naszego ośrodka korzysta także kilkoro ukraińskich dzieci. Po raz kolejny dziś pojedzie również nasz transport darów na Ukrainę: dla szpitala i pogotowia w Korosteszowie oraz parafii w Fastowie, która pomaga przybywającym tam cywilom i wysyła pomoc walczącym - mówi Agata Juraszek. - Integracyjne warsztaty kulinarne to nasz kolejny pomysł. Chcemy, by mamy z Ukrainy podzieliły się z naszymi polskimi mamami częścią swojej tradycji. I odwrotnie - poprosiłyśmy, by nasze mamy pokazały coś charakterystycznego dla kuchni polskiej.
Warsztaty przygotowali pracownicy żywieckiej fundacji, z szefową doktor Renatą Błechą na czele. To pierwsze z cyklu spotkań, zrealizowanych w ramach rządowego programu "Pomoc obywatelom Ukrainy".
Dzisiejszy poranek miał się więc zacząć zwyczajnie - od powitania, szybkiego poznania się i podziału zadań. Tymczasem Natalia z Równego zaczęła go inaczej. Nawet jeszcze nie ruszyły worka cebuli, a już po wszystkich twarzach płynęły łzy, kiedy mówiła.
- Dziękuję w imieniu Ukraińców i moim własnym za to, jak przyjęliście nas w Polsce. Całe życie będziemy pamiętać o tym, co zrobiliście dla naszego kraju. Nauczymy tego nasze dzieci, a one nauczą swoje. Będziemy o tym komponować nowe piosenki, pisać książki, ale to wszystko i tak nie wystarczy żeby wam podziękować… Dziękuję, Polsko…
Urszula Rogólska /Foto Gość Ukraińska ekipa już gotowa do pracy.Uczestniczkami warsztatów kulinarnych były mamy ukraińskich maluchów korzystających z pomocy żywieckiego ośrodka, a także te związane z prowadzącą go fundacją oraz Stowarzyszeniem Rodziców i Przyjaciół Osób Niepełnosprawnych "Węgierka" w Węgierskiej Górce.
- Mamy nadzieję, że dzięki warsztatom, zajęciom w swobodniej formie, panie się lepiej poznają, może przełamią pewne bariery we wzajemnych relacjach - dodaje Agata.
W kuchni bariery, nawet językowa, dzięki pomocy Natalii przełamały się bardzo szybko. Mama z Równego śmieje się na samo wspomnienie pierwszych wizyt w sklepach spożywczych w Polsce. - Zastanawiałam się, co robić, kiedy zobaczyłam kilka rodzajów mąki. U nas mąka to mąka - opowiada. - Kupiłam więc mąkę, zabrałam się za przygotowywanie obiadu i... nawet nie przypominała naszej. Próbowałam coś z nią zrobić, ale nic nie wychodziło tak jak w domu. Teraz już wiem, że kupiłam... mąkę ziemniaczaną. U nas to "krochmal"! - śmieje się mama z Ukrainy.
Każda z jej rodaczek ma swoją opowieść o swoich pierwszych przygodach z polskimi artykułami spożywczymi. - Sól u was bardziej słona, a cukier mniej słodki - u nas, żeby posłodzić herbatę wystarczy łyżeczka, tutaj sypię cztery - mówi Switłana.
Urszula Rogólska /Foto Gość Wspólne przygotowywanie polskich i ukraińskich przysmaków zintegrowało mamy w Żywcu.A już za chwilę Natalia, Switłana i ich rodaczki: Julia, Lesya, Wika, Halina, Liana i Hanna poznały jeszcze kilka nieznanych im kulinarnych tajemnic polskiej kuchni. Zresztą podobnie jak mamy z Polski: Magdalena, Anna, Kornelia, Ewa, Małgorzata, Sabina z córką Darią i Agnieszka.
Mamy z Polski mówią, że decyzję o menu podjęły szybko i spontanicznie. Niejeden raz współpracowały kulinarnie - od dawna włączają się w różnego rodzaju akcje charytatywne, wiedzą, która z nich specjalizuje się w słodkich wypiekach, a która w daniach obiadowych.
- Damy radę. Po tylu latach naszego urzędowania w kuchni mężowie żyją i mają się dobrze, więc i dziś wszystko powinno pójść dobrze. A paniom z Ukrainy tak wszystko wytłumaczymy, że samodzielnie zrobią bez problemów śląski obiad - dopowiadają Kornelia i Agnieszka.
Dla mam z Ukrainy pielmieni i czebureki to sztandarowe potrawy, których dziewczynki uczą się od swoich mam i babć już od najmłodszych lat.
Urszula Rogólska /Foto Gość Wspólne przygotowywanie polskich i ukraińskich przysmaków zintegrowało mamy w Żywcu.W czasie zajęć i jedna, i druga drużyna od razu przystąpiły do działania w swojej kuchni, ale jednocześnie panie podpatrywały sąsiadki i podpytywały o wszelkie tajniki w recepturach przygotowywanych potraw. Błyskawicznie razem przygotowały rolady wołowe, obrały ziemniaki, truskawki, a potem wspólnie lepiły i pielmieni, i śląskie kluski.
Na koniec wszystkie potrawy zaprezentowały na wspólnym stole. Szybko znikały, bo wszyscy pracownicy ośrodka chcieli spróbować kuszących zapachami specjałów. Każda z mam zabrała także wykonane przysmaki do domów, gdzie czekały na nie dzieci i najbliżsi. Nim się jednak pożegnały, usiadły razem przy stole, jeszcze raz przypominając sobie przepisy. Przy okazji dzieliły się swoimi odkryciami kulinarnymi:
- Nigdy wcześniej nie przygotowywałyśmy czerwonej kapusty na ciepło. Nie wiedziałyśmy, że to może tak wspaniale smakować - mówiły mamy z Ukrainy. - A to dodawanie mąki ziemniaczanej do ziemniaków, żeby zrobić kluski z dziurką, wydawało się dziwne, a tu się okazało, że bez tego kluski by nie wyszły. Jest trochę podobieństw w przepisach kuchni polskiej i ukraińskiej, czasem podobne nazwy oznaczają coś zupełnie innego. Warsztaty to było bardzo, bardzo miłe spotkanie, a przy tym nauka czegoś nowego.
- Nie podejrzewałyśmy, że z ciasta drożdżowego i mięsa można zrobić tak różne, proste i pyszne dania obiadowe. Już mamy menu na kolejne obiady w domu - dodawały mamy z Polski.
Już niebawem spotkają się kolejny raz - tym razem na warsztatach plastycznych.