A to ci niespodzianka. Mała, zielona, fantastycznie zakamuflowana.
Można wiele mówić o pięknie przyrody. Czyż to jednak nie brzmi niekiedy jak wyznawanie miłości przez banalnego wierszokletę? A przecież zarówno przyroda, jak i miłość kryją w sobie niezwykłe bogactwo. Ale trzeba je dostrzec, dotknąć, po prostu doświadczyć.
Nie tylko to doświadczenie, nadal żywe mimo upływu lat, ale i kolejne spotkania z ruinami współistniejącymi z opanowującą je przyrodą, sprawiają, że nie potrafię przejść koło takich miejsc obojętnie.
Drzewa subtelnie poddawały się podmuchom wiatru. Ławka w kolorze ugotowanych buraków i stylowa latarnia przy uroczej alejce dopełniały parkowego obrazu. Nieopodal kręcił się typowy miejski gołąb.
Widocznie udały się lęgi kawek w tym roku. Plac Akademicki jest teraz tak rozkrzyczany przez kawkową młodzież, jakby odbywał się tam koncert rockowy.
Bezśnieżna zima odsłania bezlistne drzewa. W ten jeden jedyny czas w roku, choć wydaje się szary i nijaki (ni to jesień, ni zima, a do wiosny jeszcze daleko), można przyjrzeć się gniazdom na drzewach.
Podczas spacerów po naszym mieście wraz z Mężem zwracamy uwagę na zieleńce, czyli kąski zieleni przed kamienicami lub wzdłuż chodników.
Chłoniemy jesienności naszego miasta, które pokazuje nam swoje poetyckie i bardzo nastrojowe oblicze.
Na moim mikroskopijnym balkonie kwitną już dziesiątki kwiatów. Tradycyjnie robi się tam mała dżungla odwiedzana przez pszczoły, trzmiele, bzyki i inne skrzydlate, chętnie zanurzające się w różnokształtne i kolorowe kwiaty.
Boża obecność jest zapisana w przyrodzie. Można się o tym przekonać, idąc przez las o zapachu igieł, wsłuchując się uważnie w hałas łąkowej ciszy, dotykając szorstkiej kory strzelistego drzewa i mrużąc oczy pod wypływem słonecznych ostrzy przebijających chmury.