publikacja 25.07.2025 13:23
Doszliśmy w końcu do cmentarza najbardziej tajemniczego i niesamowicie działającego na wyobraźnię...
Lubimy wraz z Mężem spacerować po cmentarzach, a mamy ich w bliskiej okolicy aż osiem. Najbardziej znany, zabytkowa nekropolia Mater Dolorosa, sąsiaduje z cmentarzem ewangelickim. Naprzeciwko za wysokim murem z jeszcze wyższymi drzewami znajduje się głośny od ptasich śpiewów cmentarz żydowski.
Dalej komunalny, zwany przez nas radzieckim, ponieważ strzelisty cokół z czerwoną gwiazdą góruje nad grobami żołnierzy, których imiona zapisywano cyrylicą. Wojenny akcent odkryliśmy zresztą niedawno również na kolejnym dziewiętnastowiecznym cmentarzu. Pochowano tam jeńców z okresu pierwszej wojny światowej. Młodych, czasem bardzo młodych chłopców o niemieckich, czeskich, rosyjskich, czy też angielskich nazwiskach.
Wiadomo, chodzimy też odwiedzić dziadków na „nasz” cmentarz, gdzie dodatkowo zaprzyjaźniliśmy się z rudą wiewiórką. Obok kwiatków dla dziadków, nosimy ze sobą orzechy dla naszej wiewiórczej znajomej.
Doszliśmy w końcu do cmentarza najbardziej tajemniczego i niesamowicie działającego na wyobraźnię. Przy wejściu widnieje informacja, że jest on ogólnowyznaniowy (na jego terenie miejsce pochówku można sobie wybrać, tak jak i duchownego dowolnego wyznania).
Po przekroczeniu bramy mijamy groby polskie i niemieckie, nowsze i starsze, ale im dalej w głąb, tym więcej drzew. I robi się naprawdę ciekawie. Ścieżka się zwęża, miejscami trzeba się wręcz przedzierać przez bujną i nieokiełzaną roślinność. Pod nogami wije się bluszcz, wspinający się ponadto na olbrzymie drzewa. Niewątpliwie on tam króluje. O tym, że to nadal cmentarz, choć można by odnieść wrażenie, że jednak las, przypominają wypukłe kształty mogił szczelnie przykryte ciemnozielonym bluszczem. Gdzieniegdzie można napotkać pozostałości studni, z których malowniczo zamiast wody wylewa się bluszcz.
Otaczała nas baśniowa aura, poetycki mikroklimat oraz przyziemne zapomniane grobowce zapomnianych ludzi zwyciężone przez straszną w swej konsekwencji nieujarzmioną naturę.
Wśród licznych roślin zwróciłam szczególną uwagę na jedną niepozorną roślinkę. Na jej mocno owłosionych łodyżkach chybotały się delikatne białe kwiatki. Pod nimi kształtowały się także małe gruszkowate kosmate owoce. Nie mogłam oderwać od niej wzroku. Prosta, a niezwykła.
Niezawodna aplikacja do rozpoznawania roślin podpowiedziała nam, że to czartawa pospolita. Ciekawa nazwa, zwłaszcza jeśli przywoła się ją w kilku najbliższych nam językach: czarownik z Paryża (Čarovník pařížský), mikstura czarownicy (Відьмине зілля), czy też zioło wielkiej czarownicy (Großes Hexenkraut). Nazwa jak najbardziej adekwatna do miejsca, w którym ją spotkaliśmy. Baśniowa sceneria z czarodziejską roślinką. Miejsce spoczynku umarłych i nadzieja życia wiecznego. I my, brnący przez zielone gąszcza i własne myśli.
Nie daliśmy rady dojść do drugiego końca cmentarza. Poddaliśmy się – zbyt wiele gęstych krzewów i za dużo pająków. Wróciliśmy wzdłuż dawnej kaplicy cmentarnej, której ruiny opanował, jakżeby inaczej, bluszcz.
*
Tekst z cyklu Spotkania z przyrodą
Spotkania z przyrodą: Poetycki mikroklimat